TRZY
WIELKIE SŁOWA
BARDZO MI PRZYKRO
Ilekroć
Frank powracał myślami do tego nieprzyjemnego, deszczowego dnia,
chciało mu się śmiać. Miał absurdalne wrażenie, że natura drwiła z niego wtedy, chcąc podkreślić jedynie nieistniejącą
patetyczność owego wydarzenia, które całkowicie zaważyło na
dalszym życiu najmłodszego
spośród rodzeństwa Davisów. Przecież to niemożliwe,
tłumaczył sobie wielokrotnie i nieustannie, by wszystko dookoła w
owym czasie wiedziało, co ma się zdarzyć jeszcze zanim ktokolwiek
z zainteresowanych zaczął przeczuwać nadchodzącą katastrofę. Trzeźwy umysł kazał mu w to ślepo wierzyć, ale coś cały czas
miało odmienne zdanie. Frank jednak nie zaprzątał sobie nim
dłużej głowy, sprawa przecież była prosta – to, co się stało
było jedynie przeszłością, fundamentem, na którym każde z
trójki rodzeństwa zbudowało swoją własną drogę ku przyszłości.
I zapewne myślałby tak dalej, gdyby nie podniósł dziś koło
piętnastej zielonej słuchawki swego hotelowego telefonu.
-
Witaj, Frank.
Dwa
słowa wystarczyły, by cały światopogląd mężczyzny legł w
gruzach. Te dwa słowa sprawiły, że na chwilę zapomniał o
oddychaniu, a jego myśli w szaleńczym tempie zaczęły gnać przed
siebie. Tylko tyle potrzeba było, by do Franka wróciło wszystko to,
o czym chciał zapomnieć i jeszcze raz zakorzeniło się głęboko
w umyśle, przyćmiewając natychmiast wszystko inne. Tylko tyle;
dwa słowa.
Zaskoczony
sytuacją odsunął od siebie słuchawkę i wbił w nią przerażony
wzrok, zupełnie tak, jakby trzymany przez niego przedmiot zamienił
się właśnie w małego smoka zionącego ogniem wprost na jego dłoń. W rzeczy samej, palce pomału zaczęły go coraz
bardziej palić. Myśląc, że to sen, Frank jeszcze raz przyłożył
słuchawkę do ucha, ale słysząc w niej czyiś urywany oddech od
razu zmienił taktykę.
- To... pomyłka – powiedział lekko zachrypniętym głosem. O wiele
łatwiej było uniknąć konfrontacji i udawać, niż stawić czoło
demonom przeszłości. Z takim przekonaniem dziarsko uniósł głowę
do góry i uśmiechnął się nieznacznie, cały czas próbując przekonać siebie samego o słuszności tych myśli.
- Nie sądzę
– odparła kobieta W jej głosie wyczuć można było nutę
irytacji, którą próbowała zagłuszyć nerwowym, urywanym śmiechem.
Nie rozładowywał on jednak napięcia, raczej powodował dziwne
mrowienie w okolicach brzucha Franka i trach. Odchrząknęła.
- Doskonale obydwoje wiemy, że mimo wszystko chcesz mnie
wysłuchać. Twoja ciekawość zawsze zwycięża, po co udajesz, że
tym razem jest niby inaczej?
- Och, jak ty mnie dobrze
znasz, co? - sarknął, przyciskając zieloną słuchawkę coraz
mocniej do ucha. Był niemal pewny, że kiedy tylko ją odsunie, na
policzku zostanie czerwony, całkiem wyraźny, ślad. - Po co
dzwonisz? Jak tym razem chcesz uprzykrzyć mi życie? Może masz
zamiar zaprosić mnie na weekend do domu i całkiem przypadkiem znowu spróbować zaciągnąć siłą do jakiegoś popieprzonego zakładu?
-
Musimy do tego wracać? - spytała, przez zaciśnięte zęby. -
Przecież wiesz, że tak trzeba było zrobić. Gdybyś tam nie
trafił, pewnie już dawno nałykałbyś się kolejnych proszków i leżał
gdzieś pod drzewem. Przecież żadne z nas tego nie chciało, Frank.
-
Daj spokój – mruknął, wywracając oczami. Żałował, że siostra
nie może tego w tym momencie dostrzec. - Po prostu powiedz czego
chcesz i skończmy tę rozmowę. W porównaniu do ciebie nie mam
wieczność na roztrząsanie czegoś, co już dawno zostało
przesądzone.
-
Chciałam po prostu z tobą porozmawiać. Myślę, że Beth by te...
-
Akurat ty nie masz prawa mówić czego by Beth chciała, a czego nie. Ją też, do cholery, chciałaś gdzieś posłać, bo okazała się feministką –
warknął, gwałtownie odwracając się w lewo. Teraz Frank
wpatrywał się w swoje odbicie. Z każdą chwilą było mu coraz
cieplej, złość pomału zaczynała w nim wrzeć. Zmierzwił wolną dłonią włosy i spojrzał prosto w lustro. - Posłuchaj, jesteś
ostatnią osobą, która może wypowiadać się na ten temat. A
teraz, skoro nie masz mi nic do powiedzenia, sądzę, że najlepiej
będzie, jeśli się już pożegnamy. Nie pozdrawiaj swojego cudownego narzeczonego ani ojca, nie
przysyłaj mi zaproszenia na ślub, bo i tak je porwę, w ogóle się
do mnie nie odzywaj. Do widzenia, Catherine – mruknął, coraz mocniej
zaciskając dłoń na słuchawce. Odczekał chwilę, a potem
odłożył ją na miejsce i kipiąc wściekłością opadł na
fotel, dochodząc do wniosku, że gdyby któreś z nich nauczyło się przepraszać, cała rozmowa
mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej.
[Notkę przeczytałam i bardzo mi się podoba! Pierwsza na blogu, nieco za krótka, bo przeczytałabym więcej, ale i tak mi się podobało. Czytało się lekko i przyjemnie, więc zapewne kolejne Twoje notki także przeczytam. ;D]
OdpowiedzUsuń[A bardzo dziękuję, dziękuję.]
UsuńFrank Davies