poniedziałek, 2 lipca 2012

Nie ma zwykłych chwil, zawsze coś się dzieje

ZOYA ROCKEFELLER

Burzliwy, czternasty maj. 18 lat. Nowa uczennica Constance Billard.
David Rockefeller był z amerykańskiej rodziny sławnego i jednego z najbogatszych osób – Johna Rockefellera, który stworzył Fundację Rockefellera. Tym jednak ojciec dziewczyny nie miał zamiaru się zajmować, więc działka dotycząca Fundacji została powierzona odpowiedzialnemu bratu – Arthurowi, który świetnie dobrał się do wszystkiego. Dave  wziął pewną sumę majątku rodzinnego i wyjechał na Wyspy Brytyjskie, gdzie to zaczął się dokształcać w piśmiennictwie, uczęszczając do jednego z Uniwersytetów. Tam także poznał młodą Dorothy, która oddawała się romansowi z maszyną do pisania, gdzie tworzyła pierwsze szkice opowiadań. Wraz z postępującymi umiejętnościami zawodowymi, postępowało także uczucie między nimi, więc po niespełna trzech latach można było ujrzeć tę parę na kobiercu ślubnym. Oczywiście nie obeszło się to bez plotek ze strony rodziny Davida, gdzie to osądzali młodą Dottie o jej chrapkę na pieniądze. Po kolejnych latach, gdy David pisał pierwsze scenariusze jakie nadsyłał wytwórcom filmowym, a Dorothy pisała drugą książkę, wszystko zdawało się iść w jak najlepszym kierunku. Na konto mężczyzny wpływało coraz więcej pieniędzy – także ze spadku jednego z wujów. Może i nie był to start od samego początku, ale też nie był on całkowicie wykorzystany przez nazwisko i majątek Rockefellerów.  


Gdy dziewczyna osiągnęła jedenasty rok życia, David dostał kilka propozycji na napisanie scenariuszy, w tym trzy już wcześniej przez niego napisane przyjęte zostały z aprobatą w jednej spółce. Jedynym warunkiem była przeprowadzka na kontynent po drugiej stronie Atlantyku. Po uzgodnieniu z małżonką i pożegnaniu – kontakt z Davidem został ograniczony do wideo rozmów, e-maili oraz rozmów telefonicznych. W końcu dziewczyna dowiedziała się od rodzicielki, że po zakończeniu kolejnego roku szkolnego, wyprowadzają się do Stanów Zjednoczonych, rodzinnego państwa ojca, by zamieszkać tam na stałe. Jak można było się spodziewać  - w żadnym wypadku nie spodobała się ta decyzja dziewczynie, ale nic nie mogła w związku z tym zrobić. Jedynie były pretensje, że nie mogła dokończyć szkoły. Miała się pożegnać z przyjaciółmi, wziąć papiery i się spakować, by powitać kolejną metropolię uznaną za jedną z najbardziej zamieszkałych na świecie. Dorothy nie miała nic przeciwko temu, gdyż i jej talent pisarski był doceniany i udawało się pisać kolejne książki, które były wydawane niemalże od razu.

Bogactwo rosło i rośnie cały czas.


Zoya dopiero co przybyła do Nowego Jorku, by zawitać na Manhattanie, aczkolwiek zanim zamieszkają we własnym apartamencie, muszą przyzwyczaić się do wysokich hotelowych standardów The New York Palace, goszcząc w nim przez długi okres czasu. 

Zoyka nie należy ani do dziewcząt, które pragną być otoczone chłopcami, ani do dziewcząt, które siedzą  pod miotłą cicho. Teraz z pewnością to drugie będzie bardziej prawdopodobne – w końcu będzie nową uczennicą, która przychodzi na ostatni rok nauki. Dobre jest to, że musi wytrzymać tylko kolejny (i ostatni) rok, nie mając sposobności oraz obowiązku zbliżyć się do innych osób. Oczywiście, że lepiej byłoby z kilkoma osobami się zaprzyjaźnić albo chociaż utrzymywać pokojowe stosunki, tylko czy dziewczyna byłaby do tego skłonna, podążając myślami na Wyspy Brytyjskie?

Więcej można wyczytać z jej oczu niż usłyszeć z ust. Bo chociaż ludzie nie robią z tego nie wiadomo jakich plotek, co nie oznacza, że dziewczyna jest cicho i ma zszyte usta na dobre. Swoje powie i doda, ale pomilczy i posłucha. Szczególnie intryg i kolejnych nowych plotek, jakie już zdążyły spowodować, że jej ucho okryte wcześniej balsamem, krwawiło niemiłosiernie z żałości. Nie ma potrzeby rozgadywania. Jedynie może trochę osądzić, choć i tak to nie jest karkołomne, prawda?

Nie jest tak bardzo podatna na obelgi, jak mogłoby się wydawać. Wysłucha, pokiwa głową, jeszcze się zgodzi i podenerwuje kogoś, a potem odejdzie, zapominając, o czym właściwie rozmawiała. Z pewnością nienawidzi głupich żartów, które tylko powodują, że dziewczyna ma ochotę zabić, zamordować. Zawsze to jakoś postara się odwlec przeciwko komuś.

Stara się trzymać wokół siebie ciężki i w miarę trwały mur, który nie padnie przed niepowołanymi osobami. Nie wszystkim ma zamiar się zwierzać, więc często podchodzi nieufnie lub z dystansem, zastanawiając się, co ludzie też od niej chcą. Bardziej pną się ku bogactwie i sławie, by być znanym, by każdy na nich zwracał uwagę. Zoya żyje w bogactwie, czego nie można ukryć, ale też jakoś nie skłania się ku temu, by podążać ścieżką złośliwości i materializmu, jaki zapanował. Nie ubiera się tak, by pokazać wszystkim o jej stanie majątkowym, choć samo nazwisko już wiele może powiedzieć. Trudno, żeby ktoś nie wiedział kim jest John D. Rockefeller, który założył Fundację. 

Dziewczyna może poszczycić się metrem i siedemdziesięcioma centymetrami swojego wzrostu i filigranową figurę. Całe ciało spowite jest jasną cerą, gdzieniegdzie mając naznaczone pojedyncze piegi. Długie, ciemnobrązowe włosy opadają z wygodą na jej delikatne ramiona i plecy; często są splecione w warkocze, niestaranne kity i koki, przy czym tysiące kosmyków opada na jej twarz. Często nadgryzione pełne wargi, zaciśnięte są w wąską linię, a wyraźne oczy spoglądają na kogoś, kto odnosi wrażenie, że są puste.

Można ją zobaczyć przemierzającą przez parki, gdzie to uprawia sobie jogging ze słuchawkami na uszach. Można ją ujrzeć w księgarniach lub bibliotekach, gdzie się zaszywa i dziwi niektóre osoby, że tam może siedzieć. Ujrzeć nie jest trudno gdzieś nocą, jak odbywa jakieś spacery lub siedzi w którymś z barów i pije. 


_______
DOP. AUT.
Jak większość - na wątki zawsze chętna. Wolałabym ustalać odgórne powiązania, choć będzie to trudne zwłaszcza, że Zoya jest całkiem nowa na Manhattanie, bo dopiero co się przeprowadziła, ale zawsze da się wyjść na pewien kompromis ;)
Preferuje wątki dłuższe, ale nie będące epopeją. Zdarza mi się omijać, więc dobijać drzwiami i oknami. :D

Kartę jeszcze poprawię, o.

114 komentarzy:

  1. [O, a Thalia może być jej przewodniczką po mieście, hah! ^^ No i śliczne pierwsze zdjęcie <3 Tak się zastanawiam czy to nie Amber tylko w ciemnych włosach :D]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Zapewne rysunku czy coś w ten deseń, znając Thalię ;) Hm.. I jeszcze jedno pytanie. Może i Zoya jest od niedawna w mieście, ale może już się spotkały? Przypuśćmy w cukierni, gdzie chwilę porozmawiały o jakichś tam błahych sprawach. Pasuje?]

    OdpowiedzUsuń
  3. Posiadanie w pewnym sensie własnego mieszkania miało wiele plusów. Roy bez zbędnego narzekania ze strony swojej gosposi mógł spać do późna, nikt go za nic nie ganiał ani nie beształ. W końcu zaczynał doceniać uroki prawdziwej samotności. Całe dnie spędzał w swoim apartamencie czytając wszystko, co wpadnie mu w ręce. Dopiero późnym wieczorem opuszczał hotel, wychodził do jednego z modnych klubów, albo odwiedzał resztki swoich szkolnych znajomych. Szczerze powiedziawszy chciał spędzić w ten sposób całe przysługujące mu dwa miesiące wakacji, jednak jak zwykle coś, a raczej ktoś popsuł mu plany.
    Pewnego parnego poranka ze snu wyrwał go okropny brzęk telefonu. Roy, jeszcze nieprzytomny po wczorajszej zabawie, jęknął cicho, westchnął i łaskawie przyłożył słuchawkę do ucha. Głos matki natychmiast przywołał go do porządku. W jego głowie pojawiły się same czarne scenariusze, przecież nie kontaktowali się już ze sobą od dobrych paru miesięcy, po by więc dzwoniła, gdyby wszystko było w porządku?
    - Rockefellerowie są w twoim hotelu - rzuciła tylko mimochodem i się rozłączyła. Zdziwiony Roy podrapał się po głowie i przekręcił na drugi bok, zastanawiając się o co tej kobiecie tym razem chodzi. Długo nie mógł skojarzyć nazwiska z twarzą aż w końcu coś mu zaświtało w głowie. Zoya, chodziło o tę śliczną ciemnowłosą dziewczynę, którą znał już od jakiegoś czasu. Machinalnie zerwał się z łóżka, założył na siebie jakieś ubrania i pędem udał się do recepcji. Bez problemu zdobył numer pokoju, w którym urzędowała jej cała rodzina i zaledwie po upływie kilku minut pojawił się pod odpowiednimi drzwiami, energicznie w nie pukając. Nawet nie miał pojęcia, że dopiero co dochodziła siódma rano.

    OdpowiedzUsuń
  4. [Skoro Zoya jest nową uczennicą, to może Serena zostanie wyznaczona jako jej szkolny komitet powitalny? Powiedzmy, że wprowadzi Zoyę w tę całą manię Plotkary, opowie o szkolnych zwyczajach itp. Co ty na to?]

    OdpowiedzUsuń
  5. [HmHm. Więc może uznajmy, że dyrekcja dała na przykład Serenie klucze do budynku i obowiązek do oprowadzenia Zoyi w czasie wakacji, żeby nie wiem, poprawiła tym samym swoje stopnie na przyszły rok.]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Czyli zwykłe spotkanie w hotelowym lobby? Bo już się pogubiłam ^^]

    OdpowiedzUsuń
  7. [No dobra, dobra. To kto zaczyna?]

    OdpowiedzUsuń
  8. Serena z reguły nie była osobą, która dawała się wkręcić w te wszystkie szkolne sprawy organizacyjno-charytatywne. Jednak w tym wypadku potrzebowała zdać się na łaskę dyrekcji, żeby w przyszłym roku szkolnym móc liczyć na jakieś ulgi względem jej osoby. W końcu nie była aż tak dobrą uczennicą jak Blair, poza tym dzięki tej jednej sprawie mogła liczyć na nieco bardziej przychylne spojrzenie u całego grona pedagogicznego. Jakby nie było, przecież się stara. Dlatego właśnie zgodziła się oprowadzić po szkole nową uczennicę, która nie dotarła do Constance przed zakończeniem roku, ale wyjątkowo miała okazję zwiedzić budynek i poznać niektóre miejsca od kuchni. Kto lepiej poinformuje nową o szkolnej hierarchii, niż Serena van der Woodsen?
    Blondynka wyszła na dziedziniec hotelu i rozejrzała się dookoła. Podobno uczennica od jakiegoś czasu mieszkała w tym samym budynku, to o wiele bardziej ułatwiało sprawę. Serena rozejrzała się dookoła, po chwili jej błękitne oczy dostrzegły stojącą koło ławki dziewczynę, która swoją drogą sprawiała wrażenie nieco zestresowanej. Bingo ! To musiała być owa nowa uczennica. S zrobiła kilka wyraźnych kroków w jej kierunku, wyciągnęła do niej rękę, uśmiechnęła się zachęcająco.
    - Jestem Serena, mam rozumieć, że to Ciebie dzisiaj oprowadzę po Constance ? – jej blond włosy zafalowały lekko, gdy pochyliła się w stronę ciemnowłosej dziewczyny. Przez sandałki na wysokim obcasie dziewczyna zyskała kolejne dodatkowe centymetry, jakby już nie była dość wysoka.
    [Jest bardzo dobre. Dzięki za zaczęcie :) ]

    OdpowiedzUsuń
  9. - Parę przecznic stąd – odparła uśmiechając się tym razem bardziej do siebie, niż do podopiecznej. Serena ruszyła pewnym krokiem w stronę bramy hotelu i wskazała na czarną limuzynę stojącą przy chodniku. W taki sposób praktycznie połowa szkoły poruszała się po całym Nowym Jorku, część posiadała mniejsze samochody, ale nie rezygnowali z obecności prywatnych kierowców. Mało było osób, które dojeżdżały autobusami, ale takie też się zdarzały.
    - Wsiadasz? – blondynka obróciła się zanim otworzyła drzwi i spojrzała na Zoyę, która stała zaledwie metr za nią. Kiwnęła do niej głową, zachęcając aby wsiadła do limuzyny. Szofer otworzył im drzwi, Serena od razu wsiadła do środka przesuwając się pod drugą stronę samochodu, robiąc miejsce dla towarzyszki. Nie wyglądała na przyzwyczajoną do jazdy takimi środkami transportu, ale nawet jeśli sama nie miała zamiaru na co dzień tak się poruszać, to mogła powoli zacząć się przyzwyczajać. Brzydka nie była, więc istniała spora szansa, że jakiś chłopak ze szkoły św. Judy przygarnie ją pod swoje szerokie skrzydła. W końcu, tak wyglądało tutaj życie.

    OdpowiedzUsuń
  10. [Obie są nowe na Manhattanie i w szkole. Może pokombinujemy coś w tym kierunku? Czy raczej nie masz ochoty na wątek z Annie? ;)]

    OdpowiedzUsuń
  11. [Może nocny spacer, na który wybrały się obie i obie zbłądziły, a dajmy na to obrały ten sam cel? ;)]

    OdpowiedzUsuń
  12. [Cieszę się, że Tony się podoba ;) Hm... E tam, może nie będzie. Przecież nie chodzi o miejsce, a o towarzystwo, ot co! A powiązania zawsze w grę wchodzą tyle, że ja nie mam żadnego pomysłu, więc pozostawiam totalną dowolność w tej kwestii.

    Anthony]

    OdpowiedzUsuń
  13. Jednak Serena się nie zaśmiała. W końcu, każdy ma prawo czasem czegoś nie wiedzieć. Zoya w żadnym wypadku nie musiała wiedzieć, że obok Constance Billard znajdowała się szkoła św. Judy.
    - Spokojnie, panowie dzielą z nami dziedziniec, można powiedzieć że jesteśmy jak jedna szkoła. Dzielimy się tylko na dwa oddzielne budynki, żeński i męski. Prawdopodobnie po to, żeby nikt nie musiał oglądać jak dziewczyny wychodzą z męskich toalet po długiej przerwie – skomentowała. W zasadzie to byłoby możliwe, gdyby obie szkoły zamienić na jedną. W końcu wiele dziewczyn z Constance sądzi, że właśnie tędy najszybciej dostaną się do męskiego serca. Serena miała tylko nadzieję, że Zoya taka nie była. Wydawała się miła, spokojna, cicha. Takich osób tutaj brakowało, zwłaszcza, że tych krzykliwych było aż na pęczki i każdy chciał być lepszy od drugiego. Stąd ten cały wyścig szczurów, kto lepszy, kto silniejszy. Wszyscy szli po trupach, do celu. Wszyscy jednak wiedzieli też, że niekoronowaną królową była jednak Blair. Przynajmniej do końca roku szkolnego, który właśnie nieubłagalnie się zbliżał.
    Kiedy limuzyna zatrzymała się przy chodniku, a szofer doczłapał się do drzwi Serena i Zoya stanęły naprzeciwko sporego budynku, zbudowanego w starym amerykańskim stylu. Mały dziedziniec, oraz wysokie schody prowadzące do głębi budynku. Blondynka wyjęła z torebki kilka kluczy zawieszonych na pozłacanym kółeczku, z czerwoną wstążką związaną w kokardę. Otworzenie bramy zajęło jej dosłownie sekundę.

    OdpowiedzUsuń
  14. [jak ty masz chęć to ja też. tylko, że ja mam swoje głupie zwyczaje i zawsze błagam jak kot ze Shreka o powiązania a sama się na zaczynanie rzucam :D]

    OdpowiedzUsuń
  15. [Pasuje, pasuje. I nie martw się, dopóki nie będziesz pisała trzech zdań na krzyż to będzie dobrze ;)]

    Zoya miała takie szczęście, że przez te kilkanaście lat mieszkała zupełnie gdzie indziej. A on? Całe dwadzieścia pięć lat spędzone tutaj, w Nowym Jorku, którym od dziecka gardził. A podobno zawsze jest się związanym z miastem, w którym się dorastało. A gówno prawda, powiem wam! Bo Tony wręcz nienawidził tego miejsca i najchętniej przeprowadziłby się gdzieś daleko, na jakieś zadupie, gdzie miałby ciszę i spokój. Niestety, nie mógł, a raczej nie chciał, zostawić swojego kuzyna z całym ich interesem. Bo kto jak kto, ale on nie poradziłby sobie z papierkową robotą, którą w tej chwili zajmował się właśnie panicz Wayne. A swojemu kuzynowi wolał pozostawić sprowadzanie nowych klientów, co wychodziło mu coraz lepiej. Mimo wszystko, często zastanawiał się jakby to było, gdyby mógł wyjechać. Znalazłby kogoś na swoje miejsce, spakowałby swoje manatki i adieu! Jednak wciąż się wahał. Wciąż nie wiedział czy dobrze by zrobił, więc dalej mieszkał w tym swoim gniazdku nad klubem i bawił się papierami.
    Choć Anthony nigdy nie lubił tego hałasu i tłumu, jaki panował późnym wieczorem w klubie, nie raz i nie dwa schodził na dół i stawał za barem, pomagając swoim znajomym. I tak właśnie było dzisiaj. Nudząc się niemiłosiernie w domu, w końcu postanowił się ogarnąć i zejść do klubu. A tam? Jak zwykle. Głośna muzyka, skąpo ubrane kobiety, pijani mężczyźni, zapach alkoholu, papierosów i ludzkiego potu. Jednak on w pewien sposób był już do tego przyzwyczajony. Toteż stanął gdzieś w odległym kącie baru i zaczął obsługiwać klientów, nie mając nic ciekawszego do roboty. Bo przecież nie pójdzie na parkiet i nie zacznie tańczyć. Mógł ewentualnie nalać sobie drinka i siąść po drugiej stronie lady, ale po tej był o wiele bezpieczniejszy.
    Widząc kolejną klientkę, która usiadła przy barze, wstał z niskiego stołka, który stał w rogu i podszedł do niej, wyciągając spod baru szklankę.
    -Co podać? - spytał na tyle głośno, aby dziewczyna go usłyszała, przy okazji lustrując ją spojrzeniem swych niebieskich ślepi. Dopiero po chwili zorientował się, że skądś tą twarz zna. Tylko skąd? Za cholerę nie mógł sobie tego przypomnieć. Cóż, skleroza nie boli.

    OdpowiedzUsuń
  16. Westchnęła, ale wcale nie była zdziwiona tym pytaniem. W duchu podejrzewała, że wszyscy nowi uczniowie o to pytali, w końcu nie dało się ukryć, że obie prywatne szkoły przechowywały w godzinach lekcyjnych prawie całą „elitę” z górnego Manhattanu. Osobiście Serena słowa elita, nie lubiła. Śmietanka towarzyska, owszem, ale elita. To brzmiało już trochę za bardzo…
    - Więc … - zaczęła zamykając za nimi bramę i powoli zaczęła zbliżać się do schodów – W szkole św. Judy największe uznanie mają gracze Lacrosse, jedynym chłopakiem, który nie jest graczem i ma pewne uznanie jest Chuck Bass, ale na niego lepiej uważać. W Constance jest Blair, od niej wychodzi wszystko i wszystko do niej wraca…
    Nie uśmiechało jej się opowiadać o tym wszystkim w taki sposób, ale chciała przedstawić nowej dziewczynie najwierniej jak prezentuje się sytuacja w szkołach. W sumie i tak powstrzymała się od stwierdzenia, że B to królowa pszczół, a latające przy niej dziewczyny to robotnice. U chłopaków tak nie było, jedni się po prostu razem trzymali, inni nie. Zwykła hierarchia, w której każdy musiał się jakoś odnaleźć.
    - Nowym nigdy nie jest łatwo, ale jakby coś się działo, to przychodź do mnie. – powiedziała. W końcu Serena nie była aż taka zła jak się wszystkim wydawało. Nie pociągała ją szkolna monarchia, dopóki oczywiście ktoś nie przegiął. Jednak S zawsze starała się grać tak, żeby niewinni nie zostali poszkodowani. Zoya z kolei wydawała się przyjemną osobą, dość sztywną, ale przyjemną.

    OdpowiedzUsuń
  17. [o. to jest dobry pomysł. hm, stamtąd by się znali i nie ma problemu. tylko mi jeszcze podsuń (wiem, upierdliwiec ze mnie totalny, ha, ale jak powiesz to będzie git <3) gdzie Gabryś może Zoykę spotkać, bo wszystko mi się wydaje tak oklepane, że aż smutno się robi, o]

    OdpowiedzUsuń
  18. [No to bardzo dobrze! :)]

    On wiedział, że nie wszystkie kobiety są materialistkami. I z czasem nauczył się je rozróżniać. Szczerze mówiąc, trudne to nie było. Większa część z nich przychodziła w takie miejsca właśnie po to, aby znaleźć sobie bogatego kochanka, chłopaka lub męża, niepotrzebne skreślić. Jednak nie wszystkie musiały to robić, gdy miały bogatych tatusiów, którzy na wszystko pozwalają swoim kochanym córeczkom. Ach, jak Tony nie lubił takich kobiet. To właśnie przez takich zepsutych ludzi miał ochotę wyjechać stąd jak najdalej. Ale nie, on dalej uparcie siedział w Nowym Jorku, wciąż niezdecydowany czy powinien wyjechać, czy jednak nie. A może zrobi sobie krótkie wakacje? Nawet tydzień na wsi byłby zbawieniem od tego tłumu, który go otaczał. Taka mała przerwa od tego wszystkiego by mu nie zaszkodziła. Wręcz przeciwnie, odpocząłby trochę i się rozluźnił. A teraz tego mu było trzeba.
    Kiwnął delikatnie głową i wziął się za robienie drinka, cały czas zerkając na dziewczynę, mając nadzieję, że w końcu go olśni i przypomni sobie skąd ją zna, albo gdzie już ją widział. A może poznał podobną dziewczynę i teraz ją z nią pomylił? Wszystko było możliwe. W końcu przez bar przewija się tysiące ludzi i mężczyzna nie wszystkim przygląda się dokładnie. No i nagle mu się przypomniało! No tak, widział ją na zdjęciu. Kilka dni temu przy barze jakiś mężczyzna chwalił się swoją rodzinę i nawet pokazywał wszystkim zdjęcia. A na jednym z nich była właśnie owa dziewczyna.
    -Jesteś Zoya Rockefeller, prawda? - spytał w pewnej chwili, podając ciemnowłosej gotowego już drinka, dołączając do tego cienką, długą słomkę.

    OdpowiedzUsuń
  19. [Ja Ciebie też! *___________* Zdecydowanie! Za te zdjęcia! <333]

    OdpowiedzUsuń
  20. [I teraz wielbię Cię jeszcze bardziej za to, że masz pomysł na wątek! ;D A więc zrobimy tak... zacznij, a ja domyślę powiązanko. xd]

    OdpowiedzUsuń
  21. [No jasne, że odpowiada! <3]
    Nathaniel Archibald jak nikt wiedział, że rodzice potrafią naprawdę wiele zrujnować swojemu dziecku, ale bez nich ciężko byłoby żyć. Co on miał powiedzieć? Znalazł u ojca narkotyki, a ten przed jego własną matką powiedział, że to Nate'a. Syn był z niego dobry, więc nie wydał go, bo ojciec obiecał, że to był jednorazowy incydent i więcej się nie powtórzy. Oszukał go, bo kupił kolejną działkę, a wówczas Nate poszedł szukać pomocy u matki i co usłyszał? Że ma przestać zwalać winę na ojca i przyznać przed samym sobą, że ma problem.
    Na kolacji u Waldorf'ów, kiedy to Nate poszedł porozmawiać z ojcem, ten go uderzył, a wówczas przechwyciła go policja. Niby nic, a jednak wyszło, że pan Archibald posądzony jest o kradzież i defraudację pieniędzy. Kontrakt z Eleanor Waldorf przepadł, ojciec zaczął mieć kłopoty w sądzie, prawnik rozkładał ręce, a Nate miał po prostu siedzieć cicho i być dla nich wsparciem, a najlepiej jeszcze oświadczyć się Blair.
    Ostatecznie jednak oświadczyn nie było, związek się rozpadł i to by było na tyle w tej kwestii.
    I tak jak zawsze, każdego ranka Nate i jego ojciec biegali razem, tak od pewnego czasu on biegał sam, z słuchawkami w uszach, chcąc w pewien sposób odreagować.
    Zazwyczaj się udawało i tego dnia pewnie też by się udało, gdyby nie fakt, że mijając się z pewną dziewczyną został pozbawiony słuchawek i odtwarzacza, który to roztrzaskał się w drobny mak.
    Siarczyste przekleństwo znanej mu z widzenia dziewczyny uświadomiło go w tym, że nie tylko on jest w dość podłym nastroju, ale przecież to tylko jeden odtwarzacz, nic wielkiego.
    Przykucnął przy niej, zbierając do rąk resztki swojego odtwarzacza i uśmiechając się lekko.
    -W porządku, nie podam Cię do sądu za zniszczenie mi mojego odtwarzacza - powiedział, a chociaż jego głos brzmiał wyjątkowo poważnie, to na ustach miał uśmiech jasno mówiący, że nie ma jej niczego za złe.

    OdpowiedzUsuń
  22. [powiązanie oczywiście, jednak trudno będzie coś stworzyć przy tak odmiennych charakterach ;>]

    OdpowiedzUsuń
  23. [Mogą się na przykład poznać w sklepie muzycznym, gdzie pracuje Josh, albo w jakimś barze po prostu (:]

    OdpowiedzUsuń
  24. Josha często można było spotkać w barach. lubił alkohol, lubił papierosy, lubił dobrą muzykę, tak więc czemu miałby siedzieć w czterech ścianach i grać w kółko na konsoli? Mógłby, ale nie chciał. Wolał iść wypić jakiegoś drinka.
    Nic więc dziwnego, ze już od godziny siedział przy barze, rozmawiał na jakieś dziwne tematy z barmanem, który okazał się bardzo miłym kolesiem. I po trzeciej kolejce, sprzedawał mu drinki po połowie ceny.
    Josh nie należał do osób, które były majętne i kupowały sobie wszystko, co tylko chciały. Był biednym, wytatuowanym studentem, niejadkiem, palaczem i z lekka alkoholikiem, ale dobrze mu się żyło w swojej kawalerce. Żyć nie umierać.
    Powoli sączył sobie kolejnego drinka, gdy do barku podeszła ładna dziewczyna, która zamawiała coś do picia. Josh zlustrował ją wzrokiem, po czym spojrzał na barmana, który zajął się obsługiwaniem ów kobiety, aniżeli chłopaka, któremu właśnie robił kolejnego drinka.
    - No tak, ładna kobieta w pobliżu i już traci głowę - zaśmiał się cicho.

    OdpowiedzUsuń
  25. Bo z Josha to porządne chłopię było. Może trochę za chude i za blade, ale dobre, przyjemne i porządne. Nie lubił kłopotów, tarapatów, jakiś chamskich odzywek. Chyba, ze ktoś go zdenerwuje, wtedy potrafi być naprawdę zły. Na szczęście rzadko się to zdarza. Gdy ktoś postanowił go podenerwować, podręczyć i te pe, on po prostu zapali sobie papierosa, odwróci się na pięcie i odejdzie bez słowa.
    Barman od ciemnowłosej wzroku oderwać nie mógł, nic więc dziwnego, że postanowił się jej przypodobać. Niecnie wykorzystał nawet do tego Josha. Otóż ładnie go poprosił, aby zaniósł ów dziewczynie drinka, zupełnie darmowego. Josh, jako że porządny był z niego chłopak, wstał i poszedł z ów drinkiem do ciemnowłosej.
    - Od pana barmana, porządny z niego facet, na pewno nic nie dosypał i nie dolał, bo widziałem, jak przyrządzał - powiedział z uśmiechem, wyciągając wytatuowaną rękę, w której trzymał szklankę, w stronę dziewczyny.

    OdpowiedzUsuń
  26. No cóż, wolał ostrzec od razu, bo gdyby dziewczyna należała do osób, które tylko myślą o tym, że w barach to tylko upijać i gwałcić potrafią, a drink znalazłby się na jego koszulce, wtedy by się zdenerwował i wysłał barmana w diabły, bo to przecież jego by była wina, nie?
    Spojrzał na swoją rękę i uśmiechnął się lekko. Ach, tatuaże. Jego kochane tatuaże, do których się przyzwyczaił i nie wyobraża sobie bez nich życia.
    - Nie takie nowe - powiedział szczerze, opierając się tyłem o stół do bilarda. - Pojawiały się na tej łapce z czasem, aż w końcu zapełniły całą.

    OdpowiedzUsuń
  27. [zanim odpiszę na wątek muszę się upewnić, Zoja mieszka jak na razie w The New York Palace, si?]

    OdpowiedzUsuń
  28. No, tatuaże to było jego hobby, może nawet uzależnienie, na które wydawał za dużo pieniędzy, ale co zrobić. Uzależnienia niby trzeba było leczyć i takie tam, ale u Josha się nie dało. To samo tyczyło się papierosów, miłości panicza Granta, miłości wielkiej. Mógł palić dniami, nocami i nic mu nie było. Zdrowy jak ryba, żadnych raków. Był na badaniach, nic nie wykryto, więc pali dalej.
    Wziął kij od dziewczyny i uśmiechnął się lekko. Dawno nie grał w bilarda. No, ostatnio może w zeszłym tygodniu, ale to się wytnie.
    - O co gramy? - zapytał, unosząc zaczepnie brew w górę.

    OdpowiedzUsuń
  29. [Mam świetny pomysł na powiązanie! <3 Nate zaprosi Zoye na randkę, a ona się zgodzi, bo on nie będzie odpuszczał. No i wszystko będzie fajnie, pięknie do momentu w którym Plotkara o nich nie napisze. Zoya uzna, że nie chce być na językach całego Nowego Jorku i będzie go unikać, niczego mu nie wyjaśniają, co Ty na to? <3]
    Kiedy to dziewczyna ułożyła mu w dłoniach szczątki odtwarzacza do muzyki, on długo nie myśląc podszedł do najbliżej stojącego kosza na śmieci i bez żadnego żalu wrzucił tam wszystko, po czym odwrócił się do niej, a widząc portfel w jej dłoni, pokręcił przecząco głową.
    -Nie ważne ile to kosztowało... Jakieś drobiazgi, już nawet nie pamiętam - odparł, machając ręką na znak, że nic się nie stało.
    Bo taka była w rzeczy samej prawda. Przecież nikt normalny nie przejmowałby się jakiś odtwarzaczem, których w sklepach jest pełno i jeśli chce, to sobie taki może kupić nawet zaraz.
    -Tak czy inaczej, my to się chyba jeszcze nie znamy... Wydaje mi się, że widziałem Cię w Constance... Tak w ogóle to jestem Nate - powiedział, wyciągając w jej kierunku dłoń i uśmiechając się lekko.
    Nate już dawno przestał ujawniać na początku znajomości swoje nazwisko, bowiem wielokrotnie trafiał na dziewczyny, które po usłyszeniu tego, kim jest, momentalnie traciły zdolność normalnej rozmowy. Co prawda dziewczyna, z którą teraz rozmawiał bynajmniej na taką nie wyglądała, to przecież nie musiał jej od razu ujawniać, że jest Archibald, prawda?
    Zresztą, jeśli jeszcze o tym nie wiedziała, to kwestią czasu pozostało aż się dowie, bowiem Plotkara dość często o nim pisała, a każdy mieszkaniec Nowego Jorku przynajmniej raz zajrzał na tą stronę.

    OdpowiedzUsuń
  30. [no i świetnie ;>]

    Chuck, no cóż, Chuck to był Chuck. Od zawsze skazany tylko na siebie i całą masę pieniędzy ojca wychowywał się jak chciał, rządząc wszystkimi ludźmi dookoła siebie już od pierwszych chwil życia. Nigdy nie przejmował się zdaniem oraz losem innych ludzi. Nic dziwnego więc, że wyrósł na egoistę i aroganta, który nie widzi nic poza czubkiem swojego, dodajmy trochę niezgrabnego, nosa.
    I choć może nie widać tego po nim, jak i jego biografii nie miał łatwo. Od pierwszych chwil życia został znienawidzony przez ojca i obarczany winą za śmierć matki, gdyby to była jego wina. Pomimo swojej śmiałości nigdy nie miał odwagi powiedzieć ojcu co sądzi o tej całej sytuacji, że to raczej jego wina, że nie potrafił utrzymać na wodzy swoich plemników.
    No ale, do każdej sytuacji można się przyzwyczaić, nawet do tak niekomfortowej.
    I właśnie to do końca tłumaczy charakterek młodego Bass'a. Który niekochany sam nigdy nie żywił do nikogo, ani względem nikogo żadnych uczuć i niczym swój rodziciel traktował ich jak zabawki i narzędzie swoich niecnych czynów czy też intryg, w których swoją drogą był doskonały.
    W każdym bądź razie jaki miał charakter taki miał, ale perfekcjonistą był od zawsze. Pewnie dlatego w hotelu swojego ojca porządku i wszystkich innych drobnych aspektów. Czasem wręcz do przesady.
    Głośna muzyka i to przy otwartych drzwiach? Nie, takie rzeczy były możliwe tylko w jego apartamencie, kto inny więc śmiał zakłócać ciszę innych hotelowych gości.
    Cóż, drzwi były otwarte a Chuck należał do osób, które nie krępują się ani niczego nie boją, pewnie dlatego bezceremonialnie wparował do środka i szukał winowajcy całego hałasu przy okazji rozglądając się czy obsługa hotelowa dopełnia swoich obowiązków.
    Caly Chuck.

    OdpowiedzUsuń
  31. [No oczywiście, że nie. xd Ale cieszę się, że się podoba. ;D]
    Uśmiechnął się, kiedy to mu się przedstawiła. Teraz przynajmniej wiedział o niej cokolwiek i mógł się do niej zwracać po imieniu, a to zdecydowanie lepiej dla niego.
    -Zoya, ja tak samo poważnie jak Ty mówię, że żadnych pieniędzy nie musisz mi oddawać. Ten odtwarzacz i tak już ledwo działał, więc zdecydowanie nie ma o czym mówić - powiedział stanowczo.
    To już nie chodziło o to, czy Nathaniel miał pieniądze, czy nie, czy był bogaty, czy nie. Roztrzaskanie tego odtwarzacza było wynikiem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności i mogła być pewna, że ani jednego centa od niej nie weźmie. Jakoś nie wyobrażał sobie, żeby dziewczyna miała mu za cokolwiek oddawać. Co to, to nie.
    Kiedy wspomniała o Serenie, uśmiechnął się szeroko, przytakując głową.
    -A tak, znam Serenę. To moja koleżanka. Bardzo trafnie ją określiłaś... wiecznie uśmiechnięta - powiedział, śmiejąc się lekko.
    Oczywiście, że znał Serenę. W końcu przespał się z nią, tym samym zdradzając z nią swoją własną dziewczynę. Tak, Archibald nie był świętoszkiem i miał kilka brudnych spraw na swoim koncie. Większość z nich ujrzała światło dzienne dzięki Plotkarze, ale te nieliczne, które udało mu się ukryć nadal pozostawały w ukryciu.
    -Okey, masz może ochotę na coś do picia? Tutaj blisko jest kawiarenka, właśnie się tam wybieram. Idziesz ze mną? - spytał, uśmiechając się lekko.
    Zaproponował tylko. Nie musiała się zgodzić, jeśli nie chciała, no ale miło by było...

    OdpowiedzUsuń
  32. [Zapewniam Cię, nie zanudzasz. ;D]
    Ruszyli wolnym krokiem w stronę kawiarenki, a Nate'owi wyraźnie kamień spadł z serca, że jednak się zgodziła na jego zaproszenie.
    -Więc... na dobry początek znajomości może powiesz mi, skąd tajemnicza dziewczyna o imieniu Zoya przyjechała do tego pięknego, zatłoczonego miasta? - zagaił, idąc sobie obok niej i uśmiechając się lekko.
    Nie, to nie był jakiś żałosny flirt w wykonaniu Archibalda. Chciał być po prostu miły, rozpocząć jakoś rozmowę z nowo poznaną dziewczyną, żeby ani on, ani ona nie czuli się niekomfortowo w swoim towarzystwie, bo przecież nie o to tutaj chodziło, prawda?
    Cóż, Zoya miała naprawdę szczęście, że jeszcze nie poznała sposobu w jaki plotki roznoszą się po Manhattanie. Pewnym jednak było, że kwestią czasu jest jak usłyszy o tej popularnej stronie, z pewnością na nią zajrzy i przeczyta sobie wiele ciekawostek zarówno o Serenie, którą najwyraźniej polubiła, czy o nim, którego właśnie poznała.

    OdpowiedzUsuń
  33. Zaraz, zaraz. On się chyba przesłyszał.
    Czy ona właśnie nazwała go obsługą hotelową? Tego się nie robi, tego się nie robi jego osobie.
    Bo on nazywa się Chuck Bass. A ta zniewaga krwi wymaga.
    Zresztą niezmiernie dziwny był fakt, że go nie znała. Bo bądź co bądź był on personą powszechnie znaną na całym Manhattanie a może i nawet Nowym Jorku? Kto wie.
    W każdym bądź razie spojrzał na nią jak na wariatkę. Jak na osobę niespełna rozumu, która z niewyjaśnionych względów upuściła ośrodek zamknięty.
    I tą kpinę i rozbawienie w jego oczach było widać już z daleka, bo takich rzeczy nie mówiło się. Nie mu!
    Spojrzał na siebie, a raczej na ubiór jaki na sobie miał. Czy obsługa hotelowa tak wyglądała? Czy mężczyźni tu pracujący byli tak przystojni, błyskotliwi i tak dobrze ubrani a w dodatku oblani drogimi perfumami o bardzo delikatnej acz męskiej woni? Nie wydaje mi się.
    -Kpisz...
    Powiedział tylko i niczym nie skrępowany rozsiadł się w jednym z foteli zakładając nogę na nogę.
    Przecież gdyby chciał mógłby pozbawić tej dziewczyny dach nad głową a raczej z korzystania z wszelkich udogodnień i wysokich standardów jakie niosły za sobą wysokie ceny w The New York Palace.

    OdpowiedzUsuń
  34. Akcent dziewczyny faktycznie był inny niż wszystkich innych ludzi, z którymi rozmawiał. Mówiła szybciej, chociaż zauważył, że starała się to w jakiś sposób zniwelować, za co był jej naprawdę wdzięczny, chociaż nie wyraził tego na głos.
    -Londyn. Proszę, proszę... Kiedy dzisiaj rano wstawałem na jogging, nie spodziewałem się, że spotkam dziewczynę z Europy w Nowym Jorku, ale to dość interesująca niespodzianka - odpowiedział, spoglądając na nią z lekkim uśmiechem. - Na długo tutaj przyjechałaś? - spytał jeszcze.
    Cóż, nie był wścibski. Tu nie chodziło o czystą ciekawość, która charakteryzowała sporą ilość mieszkańców Nowego Jorku. W jego pytaniach była uprzejmość, chęć podtrzymania rozmowy, a nie wywiedzenia się jak największej ilości informacji, by wykorzystać je we własnych celach.
    Doszli właśnie do dużej i bardzo zaludnionej kawiarenki, więc Nate przepuścił Zoyę w drzwiach, po chwili wchodząc samemu. Cóż, wyglądali dość dziwne przy tych wszystkich ludziach ubranych dość elegancko. A oni? Bluzy z kapturem, spodnie dresowe i buty do biegania. No i czego im się dziwić, na joggingu byli!
    Usiedli przy stoliku, a zaledwie po minucie podeszła do nich kobieta, pytając co sobie życzą.
    -Ja poproszę zimną wodę z cytryną. Zoya, co dla Ciebie? - spytał, zwracając się do siedzącej naprzeciwko niego dziewczyny.

    OdpowiedzUsuń
  35. Mogłaby i tak sądzić, jednak nie miała charakteru Charles'a a dla niego fakt, że ktoś go nie zna godziło w jego nadzwyczaj wysokie męskie ego.
    Ugodziła w jego dumę a to było niewybaczalne.
    Chwycił w palce materiał swojego garnituru i uśmiechnął się kpiąco.
    -To coś kosztowało więcej niż pensja tutejszych pracowników razem wzięta.
    Stwierdził i wywrócił oczami. No nie wybaczy jej tego. Po prostu jej tego nie wybaczy.
    W każdym bądź razie Charles miał swoje maniery, miał swoje zasady i aż takim złym człowiekiem nie był.
    -Jestem Chuck Bass, właściciel tego hotelu a twoje zachowanie zakłóca ciszę i spokojny wypoczynek innym gościom. Chcąc nie chcąc musisz mieć a uwadze, że nie jesteś tu królewną, słoneczko.
    Powiedział po chwili. Też się znalazł Bass stróż prawa, obrońca spokoju niewinnych ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  36. [O matko, rzeczywiście Ci nie odpisałam. Byłam przekonana, że to zrobiłam. Przepraszam, zaraz odpisze. ]

    OdpowiedzUsuń
  37. Spojrzała na nią z uśmiechem, jak dobrze wytłumaczyć jej, że Chuck to po prostu jedna wielka pułapka na nowe dziewczyny, że lepiej wiać kiedy pojawi się na twojej drodze z kieliszkiem szampana?
    - Chuck to… - skrzywiła się lekko – Nowe dziewczyny działają na niego, tak jak na wampira działa świeża krew – wypaliła, po czym sama miała ochotę się zaśmiać, bo było to chyba kiepskie porównanie. Być może skuteczne, aczkolwiek Serena czuła się lepiej, bo przecież próbowała ją jakoś ostrzec – To po prostu nie jest dobry tym – dodała ostatecznie i podeszła do drzwi szkoły, by otworzyć je kolejnym kluczem. W środku budynek wyglądał nieco staromodnie, ale mimo wszystko miał swój urok.
    - Spiny? – jej wzrok wydał się nieco rozbawiony – Codziennie, jeśli nie przywykniesz, to istnieje szansa, że szybko zaczniesz myśleć o zmianie szkoły. – dodała rozglądając się dookoła.
    - Więc, tam masz sekretariat i gabinet dyrektora – wskazała na drzwi znajdujące się po drugiej stronie – Naprzeciwko wyjście na dziedziniec…

    OdpowiedzUsuń
  38. [Jest! Pewnie, że jest :) Zarówno na wątek jak i powiązanie. Ale uprzedzam - nie piszę epopei]

    OdpowiedzUsuń
  39. [Nie jest ze mną aż tak źle ;) Cordelia też byłaby wniebowzięta bo mimo, że jest w NY od trzech lat to jakoś się tu odnaleźć nie może tak więc jestem jak najbardziej za tym by dobrze się znały, a nawet trochę przyjaźniły. Mi pasuje zarówno przyjaźń ich rodziców co wspólni znajomi a nawet połączenie jednego z drugim ;)]

    OdpowiedzUsuń
  40. -Ah tak, grupki – znów westchnęła. Zoya jakimś cudem poruszała wszystkie te tematy, o których Serena nie za bardzo lubiła rozmawiać. W końcu kto chciałby mówić o swoich przyjaciołach w taki sposób, jak to podkreślała Zoya i czy to była wina S, że starała się jednak być nieco lepszą, przyjemniejszą osobą.
    - Z pewnością znajdzie się kilka osób, które chętnie będą starały się zatruć Ci tutaj życie, ale z pewnością sobie z nimi jakoś poradzisz, prawda?
    Na jej usta wstąpił lekki uśmiech, wierzyła że Zoya jakoś sobie poradzi, każdy dawał radę. Mało kto decydował się opuścić Constance, w końcu była to jednak jedna z ulepszych szkół i jej absolwenci mogli liczyć na miejsca w najlepszych szkołach wyższych w całym kraju. Dlatego rodziciele często posyłali swoje dzieci do niej, żeby zapewnić im lepszy start przy szukaniu dalszej drogi nauki.
    - Tam jest wejście na salę gimnastyczną, z której praktycznie się nie korzysta – stwierdziła wskazując kolejne miejsce – Na górze są klasy, w których będziesz miała zajęcia, szafki, z których też mało kto korzysta.

    OdpowiedzUsuń
  41. Zaśmiał się, słysząc wzmiankę o komediach romantycznych. Gdyby tak bliżej przyjrzeć się tej sytuacji, to faktycznie można dojść do takowego wniosku... Dziewczyna, która przyjeżdża do nowego kraju w poszukiwaniu lepszego życia, pragnąca jakoś się zaklimatyzować, poznaje chłopaka, który od dziecka mieszka w miejscu, w którym ona jest nowa... Poznają się, spotykają, zakochują... blablabla!
    Słysząc, że przyjechała na stałe uśmiechnął się z uprzejmym zaskoczeniem, bo raczej częstym zjawiskiem było to, że nowo przybyła osoba po skończeniu szkoły wraca do swojego kraju, do swojego miasta, do siebie. Nic dziwnego, że lekko się zdziwił.
    -Skoro przyjechałaś tu na stałe, to czuję się w obowiązku zapoznać Cię z tym miastem, z ludźmi i zwyczajami, które tu panują. W końcu teraz jesteś jedną z nas, czy tego chcesz, czy nie - powiedział, uśmiechając się znacząco.
    Kelnerka, odbierając od nich zamówienie zaczęła posyłać w ich stronę spojrzenia, które on sam ignorował.
    W końcu jednak przyniosła im to, co zamówili. Latte przed dziewczyną postawiła bez słowa, a kładąc przed Nate'm filiżankę z kawą, powiedziała "proszę bardzo, panie Archibald". On podziękował tylko, zwracając się znów do Zoyi.
    -Więc... co powiesz na to, byśmy dzisiaj wieczorem wybrali się na spacer po mieście? - spytał, patrząc na nią uważnie, z lekkim uśmiechem.
    Czy on jej oferował spotkanie? No tak, oferował. I miał nadzieję, że się zgodzi.

    OdpowiedzUsuń
  42. Nate naprawdę nie chciał wzbudzać takiego zainteresowania w tej kelnerce, jednocześnie sprawiając, że zignorowała Zoyę. To przecież nie o to chodziło... Kiedy odeszła, niemal natychmiast zaczął żałować, że nie zwrócił jej uwagi... W końcu miała płacone za to, że ma dobrze obsługiwać WSZYSTKICH klientów, a nie tylko tych, którzy najprawdopodobniej wpadli jej w oko i byli mężczyznami.
    Propozycja ich spotkania wyszła od Nate'a dość spontanicznie, bo nawet się dobrze nad tym nie zastanowił, ale nawet po wypowiedzeniu owych słów nie uznał by był to zły pomysł. A kiedy Zoya się zgodziła, to już w ogóle stwierdził, że pomysł był genialny.
    Słysząc jednak w jej wypowiedzi zwrot "panie Archibald", wypowiedziany niemal idealnie tak samo, jak zrobiła to ta kelnerka, ciągle patrząca się w jego kierunku, zaczął się śmiać, ale jego mina jasno i wyraźnie wyrażała słowa: "błagam, tylko nie to".
    -Nate, po prostu Nate - powiedział ze śmiechem.
    Nie, nie miał jej tego za złe, bo doskonale wiedział, że to tylko żarty, nic więcej.
    Zdał sobie też sprawę, że Zoya nie wiedziała kim jest, a to znaczy, że nie słyszała jeszcze o Plotkarze... I dobrze, bo przynajmniej miał szansę pokazać jej się z prawdziwej strony, a nie takiej, jaką wykreowała Plotkara na swojej stronie, oceniając go przez pryzmat wszystkich popełnionych przez niego błędów i głupstw.

    OdpowiedzUsuń
  43. -To się nazywa zagospodarowanie przestrzeni, prawda? – sama nie zastanawiała się nigdy nad tym. Chodząc do Constance już jakiś czas, można się przyzwyczaić do tego, że cały budynek wydaje się nieproporcjonalnie mały z zewnątrz, a w środku mieści się w zasadzie bardzo dużo. – Mamy nawet basen – dodała. Oj tak, pamiętne czasy kiedy to miało się ten klucz na basen i organizowało tam wieczorne imprezy. Oczywiście, nie zawsze z najlepszym skutkiem.
    - Musisz po prostu mieć twardą głowę, nie dać się sprowokować. Ignorowanie może pomóc, z pewnością nikt nie będzie się za tobą uganiał bez powodu. - wzruszyła ramionami – Patrz, jesteś nowa. Pierwsze dwa dni są Twoje, jeśli nie zrobisz niczego, co mogłoby zwrócić na Ciebie uwagę. Potem już tylko będziesz na celowniku tych, którzy uznają, że mają szansę się z Tobą zaprzyjaźnić. To znaczy, przyczepi się do Ciebie ta hołota, której w zasadzie nikt nie lubi. Jak będziesz to wszystko spokojnie omijać, to koszmar nie potrwa długo. Jeśli sprowokujesz kogoś, kto ma tutaj jakieś układy, albo kogoś kto sam robi za układ… możesz się pożegnać ze spokojem przynajmniej dopóki nie znajdzie się inny, głupszy – wyjaśniła spokojnie, ale dosadnie. Tak, tak właśnie wyglądało życie tutaj. Na co dzień i od święta, nie było odstępstw od reguł. Nad wszystkim czuwała Królowa Pszczół, w tym wypadku Blair. Serena usiadła spokojnie na jednej z ławeczek oczekując kolejnych pytań, mogła na nie odpowiadać, jeśli w przyszłości miało to oszczędzić afer, to sprawiłoby jej to nawet przyjemność.

    OdpowiedzUsuń
  44. Gdyby zwróciła tej kelnerce uwagę, on by ją jeszcze poparł, a co! Nie powinna tak traktować gości, bo w przeciwnym razie zaraz pójdzie fama na miasto o złej obsłudze, ludzie przestaną tu przychodzić i knajpa upadnie, a była naprawdę przyjemna... No, może teraz trochę wyolbrzymiłam, ale gdyby naprawdę się wkurzył, to zadbałby, żeby tak było naprawdę.
    Upił łyka kawy ze swojej filiżanki, patrząc na Zoyę z zaciekawieniem, kiedy to piła sobie spokojnie latte ze swojej szklanki. Jego wzrok w tym momencie był wyjątkowo prześwietlający, ale miał nadzieję, że nie odczuła tego na sobie, bo on bynajmniej nie robił tego specjalnie, jeśli już o to by go podejrzewała.
    -To tak samo jak ja... - odparł po chwili, jeszcze wracając do tego tematu o mówieniu do kogoś "per pan lub pani". - Dobrze, wiem, że to może dziwnie zabrzmieć, ale możesz mi podać swój adres? W końcu powinienem wiedzieć gdzie mieszkasz, żebym mógł dzisiaj wieczorem po Ciebie przyjść, prawda?
    Przyjdzie, albo przyjedzie... Wszystko jedno. Nie, jednak przyjdzie. Bo jak by podjechał limuzyną, to przecież byłoby takie... snobistyczne, prawda? A on snobem nie był i za snoba zdecydowanie nie chciał uchodzić.

    OdpowiedzUsuń
  45. - Raczej nie - sama się nad tym zastanowiła, o mały włos zapomniałaby o najważniejszym – Chociaż nie, czekaj. Jest jeszcze coś, ktoś... Plotkara. Jeśli o Tobie nie napisze, masz spokój. Jeśli pojawisz się w jej notce, możesz zapomnieć o spokoju.
    Tak, właśnie. Jak Serena mogła w tym wszystkim zapomnieć o Plotkarze? Cóż, mimo wszystko S nie śledziła z tak wielkim zapałem jej postów, nie oglądała z namiętnością zamieszczanych zdjęć. Fakt, że często sama tam gościła, to już inna sprawa. Bardziej irytowało ją to wszystko, kiedyś było inaczej. Plotkara była dziecinną zabawą, teraz przesadzała.
    - To bloggerka, która w zasadzie… nic o niej nie wiemy. Jedyne co robi, to skutecznie utrudnia nam życie. Nie wiadomo jak daleko sięgają jej wpływy, ale ludzie są tak zarażeni jej gorączką, że sami donoszą na swoich przyjaciół, osoby znane w kręgu plotkarskim. – pokręciła głową z niezadowoleniem – W zasadzie, każdy w szkole czyta jej wpisy, poza tym pewnie też mnóstwo ludzi z poza tych murów. Licz się z tym, że jak o Tobie napisze, to zaraz wszyscy chcą wiedzieć kim jesteś i dlaczego Plotkara zwróciła na Ciebie uwagę. Potem z kolei zrobi wszystko, żeby ludzie się Tobą nie nudzili.

    OdpowiedzUsuń
  46. Nate nigdy nie pracował, bo nie musiał i nie miał pojęcia jak to jest... Prawda była taka, że nawet zbytnio nie korciło go, żeby się dowiedzieć, co nikogo nie dziwiło. Był dość leniwym chłopakiem, przyzwyczajonym do wygód, które bardzo lubił. No bo kto by nie lubił, prawda?
    Słysząc, że mieszka w jednym z apartamentów w hotelu The New York Palace, uśmiechnął się szeroko, unosząc brwi do góry w geście kolejnego, uprzejmego, a wręcz radosnego zaskoczenia.
    -Naprawdę? Ten hotel należy do rodziny Bassów. Chuck Bass to mój najlepszy przyjaciel... może już go poznałaś? - spytał, patrząc na nią pogodnie.
    Jeśli poznała Chucka Bassa, to już wiedział jakie miała o nim zdanie. Tak, Charles był dość oryginalny i nieprzyjemny dla nowo poznanych osób, ale w gruncie rzeczy można było na niego liczyć, o czym Nate wiele razy się przekonał. Chociaż wcześniej wyjątkowo się nienawidzili, to teraz byli najlepszymi przyjaciółmi, którzy jednak byli od siebie tak bardzo różni i ludzie zastanawiali się jak to możliwe, że oni się przyjaźnią skoro są jak ogień i woda... A jednak.
    -W takim razie będę czekał na Ciebie o dziewiętnastej pod The New York Palace, dobrze? - spytał jeszcze, ku woli jasności ustalając godzinę, żeby upewnić się, że będzie jej pasowała i w ten sposób nie zniszczy jej żadnych innych planów, które mogła mieć.

    OdpowiedzUsuń
  47. - Powiedzmy, że czuje się jak bydło do odstrzału, za każdym razem gdy coś o mnie napisze. Czyli w zasadzie jestem już tak nafaszerowana ołowiem, że głowa mała – powiedziała. Znów kolejne genialne porównanie a’la van der Woodsen. Co ją tknęło na takie gadanie? Może temperatura uderzyła jej do głowy.
    - To gdzie chcesz iść? – zapytała. W zasadzie zastanawiała się jakie plany mogła mieć Zoya, czy zdążyła już kogoś poznać, czy Serena była jej pierwszym trafieniem. Niee, z pewnością poznała już kogoś wcześniej. Nawet z babką sprzedającą kawę da się nawiązać rozmowę, prawda? Wszystko było możliwe, poza tym Serena nawet nie wiedziała jak długo Zoya już tutaj jest. Może nieco dłużej, niż sobie to wyobrażała. Prawda była taka, że blondynka nie wiedziała w zasadzie niczego o swojej towarzyszce. No może oprócz tego, że dziewczyna miała na imię Zoya i nie szukała uwagi, a jednak jakimś cudem trafiła do publicznego liceum Constance. To w sumie tyle co nic.

    OdpowiedzUsuń
  48. - W naszym hotelu mają całkiem niezły bar – wyznała momentalnie, zupełnie nie zastanawiając się nad reakcją. Kto tu teraz wyszedł na alkoholiczkę? Przecież wszyscy wiedzieli, że hotelowe restauracje i bary były miejscem dla tych, którzy są bardzo zdesperowani. Fakt, że Serena wpadła tam raz i to na jedną, krótką rozmowę, chyba niczego nie zmieniał.
    - Swoją drogą to ciekawe, że ktoś taki jak ty nagle pojawia się na górnym Manhattanie i jedyne czego chce, co tego, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Seryjni mordercy też tak robią – rzuciła półżartem, próbując jednocześnie w jakiś naiwny sposób rozgryźć tą tajemniczą osóbkę. W końcu sama nie chciała skłonić się do wyznań, w zasadzie to dobrze, nie miała powodu, żeby na raz wyrzucać Serenie historię swojego życia, ale przecież jakaś drobna wzmianka rzucona od siebie nie byłaby zła.

    OdpowiedzUsuń
  49. A Nate miał szczerą nadzieję, że już zapomniała o tym głupim odtwarzaczu i potrzebie oddania mu pieniędzy. Celowo odbiegał w rozmowie jak mógł od tego niewielkiego incydentu, żeby tylko jej nie przypominać, że chciała mu oddawać pieniądze, ale jak się okazało ciągle jej to w pamięci siedziało i jego zabiegi oddalania od tego tematu nic a nic nie dały...
    -Zoya, ja Cię tu zaprosiłem, więc ja powinienem zapłacić - powiedział uparcie, także wyciągając portfel i wyciągając banknot, który położył na stół.
    Trafiła na dżentelmena z prawdziwego zdarzenia, który naprawdę nie wyobrażał sobie, żeby dziewczyna mogła za niego płacić. To mu się w głowie nie mieściło, TYM BARDZIEJ, że on ją tutaj zaprosił.
    Słysząc, że bardziej pasuje jej, żeby przyszedł po nią o ósmej, przytaknął głową, zgadzając się, bo jemu godzina naprawdę większej różnicy nie robiła, także problemu z tym nie było.
    -A Chuckiem się nie przejmuj... on taki już jest. Potrzeba czasu, zanim się człowiek do niego przekona, wiem to z własnego doświadczenia, bo kiedyś też tak miałem - dodał jeszcze, co do tematu swojego przyjaciela.

    OdpowiedzUsuń
  50. No tak, tym razem to Zoya wpadła na jakieś dobre porównanie. W sumie to dobrze, bo gdyby tak się nie stało, Serena z całą pewnością zaczęłaby się zastanawiać, co jej odbija. Wychodzi na to, że albo to towarzystwo tak na siebie wpływa, albo to normalne.
    - Powiedzmy, że niektórzy nie mając życia strasznie interesują się cudzym – wzruszyła ramionami, przeczesała dłonią włosy, co więcej mogła powiedzieć? Dokładnie tak widziała tą sytuację swoimi oczami, banda ludzi, którzy nie mają własnego życia, albo którym brakuje w życiu jakiegoś dreszczyku. Dlaczego nie podręczyć kogoś innego? Kogoś, kogo na to wszystko stać, kto ma silną psychikę, bo jego rodzice mają kupę forsy. Tak, mniej więcej tak patrzyła na to Serena przez oczy osoby łaknącej świeżych plotek.
    - Przeraził? Naprawdę zaczynam się Ciebie obawiać – spojrzała na nią z ukosa, ludzie którzy bali się rozgłosu, zwykle mieli sporo do ukrycia i dlatego byli jednocześnie tak ciekawi oraz groźni. Serena może jeszcze się nie bała, ale istniała szansa, że zacznie. W każdym razie obie grzecznie wsiadły do limuzyny, która odwiozła je z powrotem pod hotel. Stamtąd droga do baru to już pryszcz.

    OdpowiedzUsuń
  51. - To wszystko, czyli co ? – zapytała. W końcu jak już dorwała temat, to nie miała zamiaru tak szybko go odpuścić. Chciała wiedzieć, więc czemu miałaby nie zapytać. Jednak takie ogólniki bywały mylące. Niby naturalnie nikt nie zwracał uwagi na to, że ogólnikowe mówienie ma na celu najczęściej ukrycie pewnej szczegółowej części, a jednak jakoś to widać, zwłaszcza przy użyciu. Dlatego Serenie z łatwością przyszło wyłapanie tego rodzaju słownego kamuflażu.
    - Martini z lodem – powiedziała zarówno do Zoi, a potem powtórzyła barmanowi, gdy już zajęły miejsce przy barze. Tam, gdzie z reguły było najlepiej widać całe pomieszczenie i mało kto decydował się tam siadać. Serena poczekała spokojnie na swojego drinka, przy okazji mogła się dowiedzieć, co takiego pijała jej towarzyszka. W końcu czasem nawet taki drobny detal ma znaczenie, ale czy to nie podpadało pod jakąś manię prześladowczą.

    OdpowiedzUsuń
  52. -Mam nadzieję udowodnić Ci, że nie musisz oddawać mi żadnych pieniędzy - powiedział, wstając od stolika i ignorując uśmiechy, które puszczała w jego kierunku ta kelnerka, najwyraźniej mając nadzieję coś w ten sposób wskórać.
    Za późno, bo Nate już wyszedł z kawiarenki, zaraz za Zoyą i tyle go widziała... Chociaż nie ulegało wątpliwości, że jeszcze nie raz tam wróci, bo naprawdę uwielbiał to miejsce.
    Słysząc jej pytanie, co do Chucka, zatrzymał się nagle, jak wryty w podłogę, na środku chodnika, patrząc na dziewczynę szeroko otwartymi oczami... Co najmniej tak, jak gdyby mu nagle powiedziała, że jest kosmitką i co najlepsze, udowodniła ten fakt!
    -Czy ja dobrze zrozumiałem?! Porównałaś Chucka Bassa, TEGO Chucka Bassa do obsługi hotelowej?! - spytał głośno, tak że kilka osób spojrzało na niego z zaciekawieniem.
    Zaledwie sekundę później zaczął się głośno śmiać, a owy śmiech był naprawdę szczery, bo już oczami wyobraźni zobaczył minę swojego przyjaciela i jego oburzenie, kiedy to Zoya porównała go do obsługi hotelowej... Tak, to zapewne było godne obejrzenia widowisko, z którego on miałby niezły ubaw.

    OdpowiedzUsuń
  53. Relacja między Natem a Chuckiem była taka, że chociaż się przyjaźnili, to jednak oboje uwielbiali sobie na wszelkie możliwe sposoby dowalać, albo wyśmiewać, kiedy jednemu albo drugiemu coś nie wyszło, co oczywiście nie miało na celu skopania leżącego, a raczej były to tylko kumpelskie przepychanki do jakich często posuwają się nastoletni chłopacy.
    Słuchał jej opowieści i coraz bardziej nie mógł opanować śmiechu. To wszystko stanęło mu przed oczami i cholernie żałował, że nie mógł tego obejrzeć na żywo, bo chyba padłby na podłogę i zaczął się tarzać ze śmiechu.
    -Zoya... jesteś mistrzynią, wiesz o tym, prawda? Jak tylko się z nim spotkam, to dam mu kilka rad na temat tego, że powinno się czekać na pozwolenie, zanim wejdzie się do czyjegoś apartamentu. No i poradzę mu by wywalił ten garnitur, jeśli naprawdę nie chce być obsługą hotelową - powiedział, dalej nie posiadając się ze śmiechu.
    Już dawno nie był tak rozbawiony, więc nic dziwnego, że dość szybko rozbolał go brzuch, więc starał się uspokoić, ocierając łzy, które zgromadziły mu się w kącikach oczu od tej całej radości.
    -Tak szczerzę, to myślę, że teraz nie da Ci spokoju od swojej osoby... Będzie udawał, że to za karę, że wzięłaś go za obsługę hotelową, a tak naprawdę pewnie zacznie Cię bajerować, jak to Chuck. Więc nie daj mu się - powiedział, nadal z szerokim uśmiechem na twarzy.
    Teraz to się on z niego pośmieje, niech no tylko się spotkają...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Tak myślę, że do trzeciej i spadam, bo kiedyś trzeba spać. xd]

      Usuń
  54. Serena kiwała tylko głową na znak zrozumienia, w zasadzie nie wiedziała jak się odnieść do słów dziewczyny, bo ona mimo wielu dziwnych zwyczajów, jednak kochała Nowy Jork. To miasto było wiecznie żywe, na swój sposób nawet ładne.
    - Daj spokój – machnęła ręką upijając łyk swojego drinka – Szybko zleci, nawet się nie obejrzysz. Nawet jeżeli będziesz miała tej szkoły dość, to raczej kwestia przyzwyczajenia, poradzisz sobie.
    W to Serena już nie wątpiła, albo przynajmniej nie miała zamiaru się nad tym rozckliwiać. Dziewczyna naprawdę mogła być dość zdystansowana, ale z pewnością jakoś sobie poradzi.
    - Zdecydowanie o czymś nie chcesz mi powiedzieć – stwierdziła, ale z takim wyrazem, jakby ją to w zasadzie nie obchodziło. Była, oczywiście że była ciekawa, ale wiedziała że na siłę niczego nie wymusi. – Ah Londyn, więc mieszkałaś w Londynie… - jej głos brzmiał tak, jakby wcale nie była zdziwiona. – Rok tutaj to tylko przystanek, jeśli po skończeniu szkoły masz zamiar tam wrócić, to nawet się dobrze nie obejrzysz. Poza tym, skoro już tu jesteś, daj Nowemu Jorkowi szansę. To naprawdę nie jest takie straszne miejsce.

    OdpowiedzUsuń
  55. Odetchnął głęboko kilkakrotnie, starając się uspokoić, bo mięśnie brzucha już naprawdę go bolały.
    -Tak - orzekł - skończyłem się śmiać. Zdecydowanie zapewniam Cię, że jesteś mistrzynią i ten Londyn dobrze Cię wyszkolił - dodał nadal z szerokim uśmiechem na ustach. - Wiesz, nie martw się. Gdyby Chuck za bardzo cię męczył, to daj mi znać, a postaram się to załatwić. On jest dość oryginalny, o tym musisz wiedzieć i mieć na uwadze zawsze wtedy, gdy będziesz miała ochotę zadzwonić po ochronę, żeby go od Ciebie wzięli - dodał z tym samym, rozradowanym wyrazem twarzy.
    Właśnie w tym momencie jego telefon rozdzwonił się, a on nie patrząc na wyświetlacz, odebrał:
    -Halo?... O, cześć Chuck! - powiedział, patrząc znaczącym wzrokiem na Zoyę. - Jasne, mogę się z Tobą spotkać. Mam czas do dwudziestej tylko. Poza tym myślę, że musimy porozmawiać o obsłudze hotelowej... nie, nie pytaj. Do zobaczenia - pożegnał się, po czym rozłączył rozmowę czerwoną słuchawką i spojrzał na dziewczynę. - Okey, muszę lecieć do Chucka. Do zobaczenia o dwudziestej! - powiedział ze znaczącym uśmiechem, po czym złapał taksówkę i wsiadł w nią.

    OdpowiedzUsuń
  56. Pokiwała tylko głową, tak. Było mnóstwo rzeczy, które Serena van der Woodsen chciała ukryć przed innymi. Nawet jeśli z reguły było to trudne, to wciąż miała takie swoje drobne sekrety, których w zasadzie nie znał nikt. Przecież nawet swojej najlepszej przyjaciółce nie wszystko mogła powiedzieć, przecież w chwili złości mogłaby zupełnie niechcący napisać o tym wszystkim Plotkarze i afera murowana. Blondynka trzymała się takiej małej zasady, jeśli coś miało pozostać sekretem, to należało zrobić wszystko, żeby nikt o tym rzeczywiście nie wiedział. Były sprawy, o których nawet Plotkara nie miała prawa wiedzieć, bo przecież nie zajrzy Serenie do głowy.
    - Nikt przecież niczego od Ciebie nie wymaga, ale jeśli polubisz to miasto, wtedy o wiele łatwiej będzie Ci je znosić każdego dnia. Skoro nie ma przesłanek, żeby udało Ci się wrócić do Londynu zanim skończysz szkołę, to może mniej będzie Cię kosztować zaakceptowanie Nowego Jorku. – na usta blondynki wstąpił tajemniczy uśmiech. Nowy Jork miał swoją ikrę, może był wielką, przeludnioną metropolią, ale przecież było tutaj tak wiele miejsc. Zoya z pewnością znajdzie nie jedno takie, które polubi.

    OdpowiedzUsuń
  57. [O! No to koniecznie wątek musimy zaprowadzić, bo mi się Zoyka też już spodobała (btw świetne imię! *.*). Masz może jakiś pomysł na powiązanie? Na Manhattanie w sumie oboje są nowi, bo przez całe życie Timek starał się tego miejsca jak ognia unikać, więc może to być jakiś punkt zaczepny.]

    OdpowiedzUsuń
  58. [Czyli myślisz, że nie mieli szansy się na siebie natknąć? No, to pozostaje nam poznawanie się co w sumie jest trochę nudne, ale może uda nam się to ciekawie zaprowadzić. Moja propozycja spotkania to np. hotel, w którym ona mieszka, a w którym będzie odbywać się jakaś konferencja, na którą zostanie Timek zaproszony. Inna opcja to przykładowo zmartwieni jej postępami w tym przedmiocie rodzice panny Rockefeller będą szukać dla niej korepetycji z fizyki/matmy, no i się Browning napatoczy. ^^ Chyba, że masz lepszy pomysł?]

    OdpowiedzUsuń
  59. Jakąś godzinę później od pożegnania się z Zoyą, Nate spotkał się z Chuckiem. I jak tylko go zobaczył, jak zawsze wyniosłego i pewnego siebie, to nie mógł niestety się powstrzymać i najzwyczajniej w świecie parsknął mu śmiechem prosto w twarz. Naprawdę, chciał zachować jakiś spokój, starał się, no ale nie wytrzymał, bo niemal natychmiast, oczami wyobraźni zobaczył Chucka, który wchodzi do apartamentu bez pukania i zostaje wzięty za obsługę hotelową. No po prostu mistrzowska akcja!
    Posiedział z Chuckiem do godziny dziewiętnastej, z czego większość czasu najzwyczajniej się z niego nabijał i widział, że przyjaciel ma tego dość, ale jakoś bardzo się tym nie przejmował, bo niby czemu? Chuck też wiele razy stroił sobie z niego żarty i on jakoś nie miał z tym problemu.
    Do swojego domu wskoczył tylko na chwilę, by się przebrać i wykąpać, po czym taksówką podjechał pod The New York Palace i spoglądając na zegarek, zobaczył, że jest za pięć ósma, czyli idealnie tak, jak powinien być.
    I znowu przypomniał sobie akcję o Chucku i uśmiechnął się sam do siebie, bo to naprawdę było komiczne i naprawdę nie wiedział czy kiedykolwiek przestanie go to śmieszyć.

    OdpowiedzUsuń
  60. [No, tak. A zaczęłabyś skoro wymyśliłam już pomysł, czy mam ja to zrobić? ;)]

    OdpowiedzUsuń
  61. [Też go kocham *,* I po prostu musiałam go dodać <3

    Andrew Holt]

    OdpowiedzUsuń
  62. [Dziwię się temu, ale nawet jest O.o Co ty na to, aby ojcowie tej dwójki znali się z czasów szkolnych, kiedy to ojciec Zoyi jeszcze nie wyjechał do Anglii? I teraz, kiedy wrócił, obaj postanowili odnowić znajomość, więc zapraszają się na różne kolacje, na których ta dwójka również musi być obecna. Co ty na to? :D]

    OdpowiedzUsuń
  63. [To niech będzie pierwsza, bo to może być ciekawe ^^ I byłabym wdzięczna, gdybyś zaczęła :D]

    OdpowiedzUsuń
  64. Wcale nie miał ochoty tutaj być. Marynarka skutecznie krępowała jego ruchy sprawiając, że każdorazowe podniesienie kieliszka z szampanem do ust było niezwykłą męczarnią. Mógł posłuchać matki i zainwestować w lepszej jakości odzienie... Najlepiej też w jakąś koszulę bo większość mężczyzn, a głównie ich partnerek z dziwnym politowaniem wpatrywało się w jego wymięty t-shit z podobizną Axla Rose'a. Timowi wcale jednak nie przeszkadzał wizerunek wokalisty i napis głoszący pod spodem „take me down to the paradise city”. Tak, Browningowi zdecydowanie bardziej podobałaby się wizja podróży do rajskiego miasta aniżeli słuchania wykładów na tematy, które zdążył przerobić już w drugiej liceum. Odstawił pusty kieliszek na tacę kelnera i wetknął ręce w kieszenie jeansów. Wyglądał bardziej jak kelner, albo przypadkowy widz aniżeli jak jeden z uczestników konferencji. Nie wyobrażał sobie siebie stojącego tutaj na podium za dziesięć lat, machającego do małżonki, która najbardziej w nim kochałaby jego portfel i rozprawiając na tematy tego jak to fizyka termojądrowa może uratować płetwale błękitne. Nie może, i wszyscy o tym wiedzą. Z cichym westchnieniem rozejrzał się po sali lokując swój wzrok na dziewczynie, która stała tuż obok wejścia. Uniósł brew w geście zdziwienia i podszedł nieco bliżej odruchowo, dość głośno przełykając ślinę. Nie miał pojęcia dlaczego kontakty z płcią piękną idą mu tak opornie, ale to było już chyba wpisane w jego naturę.
    - Wybacz bezpośredniość, popraw mnie jeśli się mylę, ale nie jesteś uczestnikiem konferencji, prawda? - zagaił uśmiechając się przy tym pod nosem. Podniósł palec do góry w geście oznaczającym by nic nie mówiła. Domyślał się bowiem, że najpierw by potwierdziła, a potem zapytała skąd wie. - Jesteś zbyt ładna by być uczestniczką. Widzisz tamten stolik? - zapytał wskazując na grupkę kobiet, przy których słowa Channel o kobietach niezadbanych nabrałyby nowego sensu. Najładniejsza z nich wyglądała jakby wodę widywała jedynie w cząsteczkach dzięki mikroskopowi. - To są uczestniczki. A ja jestem Tim. - przedstawił się wyciągając rękę w jej stronę.

    OdpowiedzUsuń
  65. -Od urodzenia.
    Skomentował jej wzmiankę o skromności. Każdy kto choć trochę znał Chuck'a wiedział, że na świecie mało jest osób mniej próżnych od niego. Że pewność siebie i przechwalstwa na swój temat są jego domeną.
    -Bart, nie Bart. Jestem Chuck Bass i to ja tu rządzę skoro mój ojciec nie ma na to czasu.
    Powiedział wzruszając ramionami.
    Bo choć starszy Bass był perfekcjonistą nie mniejszym niż jego syn bez wątpienia ze względu na małą ilość wolnego czasu nie mógł dopilnować wszystkiego należycie. A Chuck, a Chuck wszędzie wścibiał nosa więc pilnowanie porządku i dyrygowanie ludźmi nie było dla niego problemem, miał to we krwi.
    -Skoro lubisz słuchać głośno muzyki to może zainwestuj w słuchawki, a jeśli nie to przynajmniej zaproś Chuck'a Bass'a, bo beze mnie to żadna zabawa.
    Na jego usta natychmiast wpłynął ten jego uroczy uśmieszek, typowy dla jego osoby. Musiał przyznać, że dziewczyna była bardzo urodziwa i mogła mieć pewność, że będzie teraz łakomym kąskiem dla chłopaka i jego żądzy zdobycia każdej kobiety.
    -Miło mi Cię poznać, Zoya.

    OdpowiedzUsuń
  66. - Mogę cię pocieszyć. Większość osób, która się tutaj znajduje nie ma pojęcia o co chodzi – powiedział nie przestając się uśmiechać. Tak, widać to było, gdy rozejrzało się po sali obserwując zdezorientowane miny małżonek, mężów panów i pań profesorów, samych profesorów oraz innych uczonych zebranych tutaj w bliżej nieokreślonych celach. Była to jedna z dziwniejszych konferencji na jakich miał nieprzyjemność być, aczkolwiek nie spodziewał się, że dostrzeże w niej tak pozytywny aspekt jak poznanie Zoyi. Zabawne, bo najcięższe zadanie jakim było zaczęcie konwersacji poszło mu naprawdę dobrze. Najwyraźniej ćwiczenia przed lustrem nie poszły na marne z czego chłopak niezwykle był dumny. Żałował jedynie, że stało się to dopiero teraz, w wieku prawie osiemnastu lat... Większość jego rówieśników takimi postępami chwaliła się w podstawówce. Ale jak to się mówi, lepiej późno niż wcale, tak?
    - Mieszkasz w tym hotelu, czy znalazłaś się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie? - zapytał ukradkiem zerkając na podium. Mężczyzna tytułujący się profesorem Cambridge nie wiedział nawet, że pomylił równania co wywoływało śmiech u części publiczności rozumiejącej to faux pas. Tim wolał jednak zająć się wpatrywaniem w oczy swej towarzyszki o niezwykle intensywnym kolorze aniżeli zwracać uwagę na tamtego mężczyznę. Browning miał bowiem tendencję do oceniania ludzi po tym jak się przedstawią, a Zoya w jego prywatnej skali osiągnęła naprawdę wysoki wynik... Choć cóż, dziwnym byłby inny obrót akcji, ładna oraz miła dziewczyna nie mogła przecież zostać nisko oceniona.

    OdpowiedzUsuń
  67. [ ah ten html czasem sprawia drobne trudności, no ale zamysł estetyczny osiągnąłem, teraz trzeba popracować na treścią i będzie-perfecto ;>]

    Gdyby Chuck zaczął swoje negatywne cechy charakteru kontrolować w taki sposób aby robić z nich pozytywne, to nie byłby sobą.
    A przecież on lubił siebie takiego.
    Lubił jak ludzie o nim mówili, to nic, że na ogół w zły sposób, że plotkara rozpisywała się tylko i wyłącznie o intrygach i skandalach odnośnie jego osoby.
    Ale jednak ciągle było głośno, ciągle był na językach innych i w pełnym stopniu mu to odpowiadało nawet jeśli innych dość mocno raziło i zniechęcało.
    Wzruszył tylko ramionami, w taki właśnie sposób komentując to, że dziewczyna właśnie go opuściła i że przez dwadzieścia minut będzie musiał zaszczycić się swoją osobą. Dla narcyza takiego jak Bass był to przecież niewątpliwy plus.
    Rozgościć się nie musiał i tak już czuł się swobodnie bo w pewnym sensie był przecież u siebie. W pewnym sensie przecież ten hotel należał do jego osoby i on jako jedyny spadkobierca będzie tym kiedyś decydował, będzie tym zarządzał wcześniej niż przypuszcza.
    Nalał sobie do szklanki jeszcze odrobinę trunku co nie było najlepszym pomysłem na rozpoczęcie tego pięknego wakacyjnego dnia.
    Ale w końcu był on Chuck'iem Bass'em...

    OdpowiedzUsuń
  68. - Widzisz ? – spojrzała na nią z uśmiechem – Jeśli mimo wszystko stwierdzisz, że Nowy Jork to straszne miasto, którego nie da się polubić… pozostanie satysfakcja, że mimo wszystko spróbowałaś. Najgorzej jest nie spróbować
    Serena zaczynała wchodzić powoli na tok mówienia od rzeczy, to znaczy lania wody zupełnie tak jak to robiła w trakcie odpowiedzi. Temat leciał, leciał, a ona mówiła coś co czasami nie miało z nim kompletnego związku. Fakt, że dochodziła do takiego momentu potwierdzał tylko to, co było już wiadome. Musiała się napić, bo jej głowa zupełnie postradała zmysły od tej całej wizyty w szkole.
    - Czy ja wyglądam na zamkniętą osobę? – spytała szczerze, bo jeśli tak, to ewidentnie miała o sobie zupełnie inne zdanie. Nie uważała się za zamkniętą osobę, wręcz przeciwnie. Można z nią było porozmawiać zawsze i o wszystkim, tak jak teraz. Może nie była typową amerykanką, ale przecież… ehh, straciła wątek.
    - Masz okrąglutki rok, żeby myśleć o uniwersytecie. Tak się składa, że teraz są wakacje – kolejny łyk martini spłynął jej przez gardło – Ostatnią rzeczą, o której powinno się myśleć w wakacje, to szkoła.

    OdpowiedzUsuń
  69. [No to mrrraśne, tylko nie wiem czy nie stanie się stażystą, chcąc dopasować go jakoś do wiekowych "standardów" bloga ;)]

    OdpowiedzUsuń
  70. [Cóż za powierzchowność, niechże się pani wstydzi! ;) A tak na serio, to w wolnej chwili przerobię go na seksi 25, tylko karty modyfikować mi się już nie chce. Co do pomysłu, to mogą być sąsiadami na przykład.]

    OdpowiedzUsuń
  71. [To niech znajdzie sobie iście urocze mieszkanko obok mieszkanka Dżejmsika, bo ile można mieszkać w hotelu? :> I zmieniłam na te 25, będę wciskać kit, że rok wcześniej poszedł do szkoły. ]

    OdpowiedzUsuń
  72. [Apartament? Nie wiem czy to nie za wysokie progi jak na Jamesa :D]

    OdpowiedzUsuń
  73. [Dobra, będzie miał najbrzydszy i najmniejszy apartament, bo na żaden inny go nie stać i do roboty ma blisko, o.]

    OdpowiedzUsuń
  74. Oczywistym było, że jeszcze przez najbliższy miesiąc będzie mu to wypominał przy każdej, nadarzającej się ku temu okazji. Także był Zoyi wdzięczny, że dała mu niezawodny argument do ręki, który będzie wykorzystywał zdecydowanie częściej niż się Chuck spodziewał.
    Nie przerywał jej, kiedy rozmawiała przez telefon, cierpliwie czekając aż skończy rozmawiać, a kiedy to uczyniła, uśmiechnął się lekko, pokazując tym samym, że nic nie szkodzi, że chwilę sobie pogadała, tym bardziej, że wyglądała na naprawdę uradowaną po tym telefonie.
    -Więc tak... myślę, że najlepiej jeśli przejdziemy się po mieście, żebyś mogła trochę zobaczyć, tym bardziej, że przecież masz tutaj zostać na stałe, prawda? - powiedział pogodnie, kiedy to już ruszyli do bramy, a później wyszli z terenu ogrodzonego i przynależącego do The New York Palace na ulicę pełną ludzi.
    Tak, nie było żadnego czekającego na nich samochodu, bo przecież miał być spacer, to będzie spacer.

    OdpowiedzUsuń
  75. - Więc porozmawiajmy o czymś innym – zaproponowała. W końcu wieczór dopiero się zbliżał, noc była jeszcze młoda. Kto by im zabronił, żeby zaszalały. To co, że słabo się znały. W zasadzie w ogóle się nie znały, ale przecież to nie był aż taki wielki problem.
    - Powiedz mi, czemu w ogóle przeprowadziłaś się do Nowego Jorku. Albo raczej, kto i czemu Cie do tego zmusił? – poprawiła swoje pytanie wiedząc, że Zoya nie przeniosła się do Nowego Jorku z własnych chęci. Widać było, że została przymuszona z wyroku instancji wyższej, czyli prawdopodobnie kogoś z rodziny. Serena też nie lubiła tego jak bardzo dorośli mieli jeszcze na nich wpływ. Fakt, dorosłe to one nie były, ale chyba niektóre decyzje mogłyby podejmować już po swojemu. Niestety z dorosłymi tak się nie dało, mieli swoje myślenie, zawsze wszystko wiedzieli lepiej, podobno.
    - No i może jak ? – to też ją ciekawiło. Zoya nie wyglądała na ustępliwą osobę.

    OdpowiedzUsuń
  76. Wreszcie ! Wreszcie Serena usłyszała sensowny kawałek historii, który przy okazji wydawał się całkiem ciekawy z jej punktu widzenia. Podejrzewała, że w jej wypadku byłoby tak samo. Gdyby narzucono jej wyprowadzkę do zupełnie obcego miejsca, chociaż Serenie łatwo przychodziło poznawanie nowych osób. Z kolei im więcej zastanawiała się nad swoimi starymi znajomościami tutaj, wszystkimi przyjaciółmi, których posiadała… cóż, może odpoczynek od nich byłby czymś dobrym. Ha ! Myślała o tym, a przecież sama dopiero co wróciła po roku do Nowego Jorku. Ba, nie raczyła nikogo poinformować, że w ogóle się gdzieś wybiera. Trochę to było egoistyczne, że tak zapakowała się bez słowa i wyjechała zostawiając jakby za sobą całe dotychczasowe życie. Teraz kiedy wróciła, trochę tutaj pobyła. Kto wie, czy nie zdecydowałaby się znów wyjechać. Powiedzmy, Nowy Jork był pięknym miejscem, ale nie raz toksycznym. Zoya z pewnością tego nie odczuje, za krótko tutaj zostanie. Serena całe życie spędziła na Piatej Alei, sklepy Diora były jej placem zabaw. Nowy Jork nie był teraz dla niej tym samym, czym był szmat czasu temu, był trochę jak trucizna, która bardzo powoli zabija, pozbawia człowieka chęci do życia.
    - Czyli rozumiem, że kłótnie i sensowne tłumaczenia nie przyniosły żadnych skutków? – spojrzała na nią, miała ochotę się zaśmiać gorzko – Skąd ja to znam – westchnęła. Tak w jej wypadku byłoby mniej więcej tak samo, gdyby oczywiście protestowała.

    OdpowiedzUsuń
  77. - Będzie dobrze, przywykniesz nim się obejrzysz – próbowała ją jakoś pocieszyć. Wiedziała, że takie sytuacje nie są proste, nikt nie mógłby zachowywać się normalnie w obliczu takiej sytuacji.
    - Histeryczką? Świetnie, serio. Zupełnie jakbyś powtarzała moje słowa sprzed jakiegoś czasu, serio – Tak Liliane miała to do siebie, że córkę nazywała histeryczką. Kiedy ta martwiła się o swojego brata, kiedy chciała mu jakoś pomóc na swój sposób, którego matka zrozumieć nie potrafiła. Nie było w tym niczego łatwego, a kiedy rzucała hasło ‘histeryzujesz’, to działało na Serenę jak czerwona płachta na byka.
    - Ten brak zrozumienia nie raz doprowadzał mnie do szaleństwa. – westchnęła i dopiła swojego drinka. Od razu poprosiła o następnego. Coś czuła, że na tym się nie skończy.

    OdpowiedzUsuń
  78. Nate chociaż nosił markowe ubrania, nie był facetem oceniającym dziewczynę pod kątem jej wyglądu. Naprawdę. On nie zwracał na to uwagi, chociaż jego matka uważała, że zdecydowanie powinien.
    -Spotkanie z Chuckiem... - zaczął Nate, siląc się na poważny wyraz twarzy. Zaraz jednak uśmiechnął się szeroko, patrząc na Zoyę przez chwilę. - Cóż, spędziłem z nim kilka godzin, z czego ponad połowę siedziałem i wyśmiewałem go w roli obsługi hotelowej. Także naprawdę ci dziękuję, że dałaś mi powód do tego, bym mógł się z niego pośmiać. Poza tym... jego mina kiedy mu oznajmiłem, że słyszałem o tej sytuacji... no wprost bezcenna, serio - powiedział z rozbawieniem. - A Tobie wyraźnie humor się poprawił - powiedział z uprzejmym zainteresowaniem, znowu patrząc na nią krótko.

    OdpowiedzUsuń
  79. [Witaj, moja bohaterka również jest nowa, może dałoby się nam sklecić wątek?]

    OdpowiedzUsuń
  80. -Nie jestem okrutny, tylko postanowiłem wykorzystać ten incydent przeciwko niemu, nic więcej - powiedział, na domiar wszystkiego wzruszając sobie jeszcze ramionami, jak gdyby nie było nic złego w tym, że nabijał się z przyjaciela.
    No bo w sumie, jak by się tak zastanowić, to na tym polegał urok ich przyjaźni... wyśmiewali się z siebie, ale ogólnie rzecz biorąc mogli na siebie liczyć i to było najważniejsze.
    -Myślę, że Chuck od czasu do czasu nie omieszka ci wypomnieć tego, że mi powiedziałaś o tej obsłudze hotelowej, ale nie powinnaś się tym przejmować, on już tak ma - powiedział z lekkim rozbawieniem.
    -Jeśli mam być szczery, to ulice Nowego Jorku nigdy nie są puste... czasami, w środku nocy nawet można kogoś spotkać... ale z czasem się przyzwyczaisz, tym bardziej, że w Londynie pewnie jest podobnie - powiedział, zerkając na nią poniekąd pytająco.
    To, że zawsze ktoś po ulicach Nowego Jorku się przechadzał, było swojego rodzaju urokiem tego miasta, chociaż niektórzy, jak na przykład Zoya chyba uważali to za niekwestionowaną wadę...

    OdpowiedzUsuń
  81. [Może w szkole przydzielą je do pary nad jakimś projektem (tu dowolność), skoro obie są nowe? Może być wszystko: projekt chemiczny, na literaturę, robienie dekoracji na jakiś bal/rozgrywki sportowe... Co Ty na to?]

    OdpowiedzUsuń
  82. -Manhattan - zaczął - dzielnica biznesmenów, bogaczy, grubych ryb, bankietów, przyjęć, dystyngowanych imprez. Raj dla snobów, którzy uważają się za lepszych od innych, bo mają więcej kasy w portfelu. Nie wszyscy tacy są, żeby nie było, ale spora większość jednak tak. Przykładem snobów, chociaż może nie powinienem tego mówić, są Blair Waldorf i Chuck Bass. Blair to moja była dziewczyna, a Chuck to przyjaciel, o czym już wiesz. Teraz podobno mają się ku sobie, więc to będzie jak dla mnie bardzo ciekawy paring - powiedział z lekkim uśmiechem. - Co by tutaj jeszcze Ci powiedzieć... o, wiem! O Plotkarze słyszałaś? - spytał, patrząc na nią uważnie.
    Tak, Plotkara to była największa zagadka i jednocześnie największa atrakcja Nowego Jorku, więc grzechem by było o niej nie wspomnieć, opowiadając zupełnie nowej osobie o mieście. Plotkara była jego nieodłącznym elementem. Już chyba na zawsze.

    OdpowiedzUsuń
  83. -Tak, dopinguję im - odpowiedział po chwili zamyślenia, jak gdyby się nad tym zastanawiał i nie był do końca pewien czy tak jest w rzeczywistości.
    Mógłby jej teraz opowiedzieć o tym jak zdradził Blair z Sereną i o tym jak Blair zdradziła go z Chuckiem, ale po co. Jeśli odwiedzi Plotkarę, to sama się o tym dowie. Więc nie było sensu teraz zawracać jej głowę swoim bujnym życiem.
    -Nie wiemy kim Plotkara jest... Prowadzi bloga, którego czytają wszyscy nowojorczycy. Rujnuje nam życie tak, jak jej się podoba. Nie ma absolutnie żadnych zahamowań, za to całe stadko wiernych fanów, którzy wysyłają jej zdjęcia i informacje przez cały czas. Więc masz rację, że nie chciałabyś być w centrum zainteresowania dzięki Plotkarze - powiedział spokojnie, patrząc na nią przez chwilę, kiedy to szli ulicami miasta.
    Fakt, Plotkara już nie raz i nie dwa zrujnowała jemu życie.

    OdpowiedzUsuń
  84. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  85. [Wybacz, że tak krótko, ale przez ten upał mój mózg nie pracuje tak, jakbym chciała -.-]

    Choć jego życie było niezmiernie monotonne, czyli w kółko pobudka, prysznic, śniadanie, wałęsanie się po mieście, obiad u rodziców, a później impreza w jakimś barze, to Andy nigdy nie narzekał. Marudził tylko wtedy, gdy rodzice kazali mu chodzić na te nudne bale, kolacje czy Bóg wie co jeszcze. Bo przecież musi się pokazywać w towarzystwie elity Manhattanu. Przecież jest jednym z nich i musi się zachowywać jak on. Ale przecież się zachowuje, czyż nie? Nie dość, że jest zadufany w sobie i myśli tylko o sobie, to liczą się dla niego tylko pieniądze. Bo właśnie tak zachowuje się większa część męskiej część owej elity Manhattanu, jeżeli nie całego Nowego Jorku, prawda? Więc czego jeszcze od niego chcą? On naprawdę rzygał tymi wszystkimi przyjęciami, na których musiał być. Nic więc dziwnego, że najczęściej urywał się dużo wcześniej i szedł na o wiele ciekawszą imprezę.
    I właśnie tak postanowił zrobić też dzisiaj. Bo gdy tylko dowiedział się, że na kolację ma się stawić u rodziców, gdyż przyjeżdża dawny znajomy ojca ze swoja rodziną, w jego główce od razu powstał plan jak się wymknąć z domu i uciec jak najdalej od tego wszystkiego. Najpierw jednak musiał się tam stawić, ubrany w najnowszy garnitur z krawatem, który tylko go dusił, więc rozluźnił go niedbale, co i tak na nic się nie zdało, bo gdy tylko wszedł do mieszkania rodziców, jego ukochana matka od razu zaczęła narzekać na jego niedbalstwo i już po chwili poprawiła mu owy krawat. A Andy tylko skrzywił się pod nosem i bez słowa poszedł na górę do łazienki, gdzie schlapał twarz wodą, wytarł ją w ręcznik i użył wody toaletowej ojca, bo przecież jego gdzieś się zapodziała, a jakże!
    Słysząc dźwięk dzwonka, który rozległ się w apartamencie, westchnął głośno i z dłońmi w kieszeniach spodni zszedł na dół akurat wtedy, gdy do środka weszli goście, czyli małżeństwo w wieku jego rodziców i ich córka, która od razu przykuła spojrzenie Andy'ego. Oparł się więc niedbale o ścianę, niedaleko drzwi wejściowych i bez słowa począł obserwować wszystkich zebranych, szczególnie ową nieznajomą dziewczynę. Niestety, już po chwili musiał podejść do gości i ze sztucznym uśmiechem, jak zwykle się przedstawić i jak na dżentelmena przystało pocałować w dłoń panią Rockefeller, jak i jej córkę, przy której jego uśmiech stał się jakby mniej wymuszony.
    -Miło mi cię poznać - powiedział, kiedy już się wyprostował i na powrót wcisnął swoje dłonie do kieszeni spodni, na co jego matka zareagowała groźnym spojrzeniem, ale on tylko wzruszył niedbale ramionami i znów przeniósł niebieskie ślepia na drobną dziewczynę, która stała obok niego.

    Andrew Holt

    OdpowiedzUsuń
  86. Charles Blanc6 lipca 2012 17:48

    [Okey, Okey! Jestem na maska szczęsliwa! xD Za te plusy. Okey, zaczniesz. Ale co z powiązaniem? Może nie wiem...Była para? Sąsiedzi, byli sąsiedzi? :D Kiepsko z pomysłami. :)]

    OdpowiedzUsuń
  87. Charles Blanc6 lipca 2012 17:58

    [Może poznali się przez internet i nawet nie wiedzą o tym, że mogą się w każdej chwili spotkać? Albo jakaś daleka rodzina? :D]

    OdpowiedzUsuń
  88. Charles Blanc6 lipca 2012 18:01

    [Może na tym, że jako jacyś kuzynie zbytnio za sobą nie przepadali. I tak od małego i aż do dziś? Za każdym razem próbują sobie uprzykrzyć życie, chociaż ich relacja trochę się zmieniła? Trochę się uspokoili? :)]

    OdpowiedzUsuń
  89. Charles Blanc6 lipca 2012 18:05

    [ Okey. A może ja przy okazji wymyślę lepsze powiązanie! :D]

    OdpowiedzUsuń
  90. Frank od kilku dni sądził, że dobrze byłoby w końcu ujrzeć jakąś znajomą twarz w tym zasyfionym mieście. I chyba ktoś tam, na górze, w końcu wysłuchał jego modłów, bo państwo Rockefellerowie zawitali do Nowego Jorku. Jak się dowiedział? Całkiem przez przypadek kupił złą gazetę do porannej kawy, a tam powitał go olbrzymi nagłówek i zdjęcie znajomych z przed kilku lat. Jakim cudem mały, zapyziały i biedny Frank poznał niegdyś najbogatszy ród chodzący po ziemi? Też przypadkiem! Jak widać studiowanie w Princeton po prostu otworzyło mu drzwi do kariery i dało wiele możliwości, z których Frank skrupulatnie korzystał. Warsztaty? Obecny. Wycieczka? Obecny. Międzynarodowa wymiana? Obecny!
    Podczas jednej z podobnych eskapad udało mu się trafić pod skrzydła pani Rockefeller. To i owo podpatrzył, dostał kilka rad i bilet powrotny do domu, a potem wszystko to złożył do kupy i jakimś cudem wydał książkę. Czasem nawet idiotą dopisuje szczęście jak widać.
    Dzień po przeczytaniu tej "złej" gazety Frank wiedział już, w którym hotelu zatrzymali się jego znajomi. Wyposażony w rękopis nowej książki, dobre wino i jakiś bukiecik kwiatów udał się do Rockefellerów. Bez problemu dotarł pod odpowiednie drzwi i z szerokim uśmiechem na ustach, zapukał w nie.

    OdpowiedzUsuń
  91. -Prawda jest taka, że możemy nigdy się nie dowiedzieć kim ona jest. A jednocześnie może nią być każdy z nas. Nie mam pewności, że Ty nią nie jesteś, chociaż dopiero się tu przeprowadziłaś... Ludzie też nie mogą mieć pewności, że ja nią nie jestem. Bo chociaż przyjęła sobie przydomek "Plotkara" to może być to zabieg celowy, żeby wszyscy myśleli, że jest kobietą, a tak naprawdę do mężczyzna. Różne opcje mogą być, naprawdę... Kiedyś miałem ogromną manię, żeby ją zdemaskować i wysnuwałem różne teorie, podejrzewając Blair, Serenę, Chucka, a nawet Dana i Jenny Humphrey'ów z Brooklynu. Okazało się jednak, że to nie możliwe, więc zostali skreśleni z mojej listy osób podejrzanych - powiedział, uśmiechając się lekko.
    Tak, podejrzewanie swoich własnych przyjaciół to dopiero było coś... Ale musiał brać pod uwagę wszystkie ewentualności, więc nic dziwnego, że pomyślał też o nich.
    A co do tej zdrady... cóż, jakoś chyba nie chciał widzieć miny Zoyi, kiedy powiedziałby jej: "Wiesz, kiedyś zdradziłem moją dziewczynę Blair, z jej najlepszą przyjaciółką Sereną, którą już poznałaś. Później, będąc z Blair, wyznałem miłość Serenie, która wróciła, ale to tak naprawdę nie była Serena, tylko Jenny Humphrey z Brooklynu, bo założyła na balu maskowym maskę Sereny no i je pomyliłem... Ciekawy ze mnie człowiek, co?".

    OdpowiedzUsuń
  92. -Wiesz, kiedy Plotkara dodaje nowy post na swojej stronie, wszyscy uczniowie Constance i świętego Judy dostają wiadomość na swoje komórki, by mogli zaraz to odczytać - powiedział spokojnie, kiedy to tak szli sobie bez jakiegokolwiek pośpiechu przed siebie.
    Zaraz jednak uśmiechnął się lekko, słysząc jej pytanie.
    -O moich przyjaciołach już ci trochę opowiedziałem... Serena, którą poznałaś, Chuck, którego także poznałaś i Blair, której chyba jeszcze nie poznałaś. Trzy różne osoby, ale wspaniali przyjaciele. Serena jest wspaniała, naprawdę. Ma niesamowicie dobre serce i bardzo zależy jej na utrzymaniu naszej czwórki razem. Chuck... to Chuck. Arogancki, ironiczny, nieprzyjemny, wyniosły. A Blair? Moja była dziewczyna, królowa Constance, najlepsza manipulatorka i intrygantka jaką znam. Trochę zapatrzona w siebie, ale naprawdę da się z nią wytrzymać. A ja, Nate Archibald, już mnie znasz... Jeśli kiedykolwiek wejdziesz na Plotkarę, to zapewne wiele tam o mnie przeczytasz i przekonasz się, że wcale nie jestem taki grzeczny jak mogę się wydawać. Więc chyba lepiej się przygotuj, bo Serena, Chuck, Blair i ja jesteśmy głównymi gwiazdami Plotkary, o czym najwyraźniej nie wiedziałaś jak do tej pory... - powiedział, uśmiechając się lekko.
    Cóż, i tak prędzej czy później by się dowiedziała, więc postanowił jej powiedzieć, a co tam.

    OdpowiedzUsuń
  93. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  94. [No właśnie, mnie też myli -.-']

    Dla niego nawet bankiety były nie zrozumiałe. Skoro dorośli chcą posłuchać sobie nudnej muzyki, przy której to tańczą sobie walca czy inne gówno i od czasu do czasu rozmawiają w grupkach, proszę bardzo. Ale czy musieli na nie ciągnąć swoje dzieci, które i tak były już dorosłe i mogły robić co chciały? Albo jak chcieli odświeżyć dawną znajomość, tak jak w tej chwili, mogli wyjść we czwórkę do jakiejś ekskluzywnej restauracji. Ale nie, musieli uprzykrzyć swoim dzieciom ich życie i skazywać ich na takie męki. Gdyby jeszcze mógł zapalić i napić się whisky, to jeszcze jakoś by to przeżył. Tylko właśnie problem był taki, że mu tych dwóch rzeczy zabroniono. Bo przecież tak nie wypada! Nie w tak młodym wieku i nie przy młodej, dobrze wychowanej damie. Andy prychnął cicho pod nosem i powlókł się za wszystkimi do wielkiego salonu, gdzie stał już nakryty stół z półmiskami, gdzie chcąc, nie chcąc, a raczej chcąc, usiadł dokładnie naprzeciw Zoyi, co jakiś czas na nią zerkając, jakby szukał jakiegoś potwierdzenia, że i ona nie ma ochoty tutaj siedzieć. Wtedy mogliby się stąd wyrwać oboje, udając, że może pokazać nowej koleżance miasto. O, proszę! I już miał idealny plan. Uśmiechnął się pod nosem, machinalnie przejeżdżając dłonią po i tak nieułożonych włosach, które jeszcze kilka minut temu matka próbowała jakoś przyklepać, żeby nie sterczały tak na wszystkie strony. Niestety, jak na złość nic nie dało się z nimi zrobić. Oczywiście na złość matce, bo jemu taka fryzura akurat nie przeszkadzała. Ba! Była lepsza od tej nażelowanej i zaczesanej do tyłu, jak kiedyś czesała go matka.
    Nie minęło nawet pół godziny, a Andy już miał ochotę stąd spierdolić. Nie dlatego, że już nie miał miejsca na jedzenie, ani nawet dlatego, że cholernie się nudził, tylko dlatego, że jego rodzice postanowili go upokorzyć i zaczęli wspominać jak to było, gdy był jeszcze małym szkrabem. Pocieszał się jedynie tym, że opowiastki, które były opowiadanie nie były tylko o nim, ale i o dziewczynie, która równie niezadowolona siedziała dokładnie naprzeciwko niego.
    -Może pokaże ci miasto, skoro niedawno przyjechałaś? - spytał w pewnej chwili tak głośno, aby wszyscy usłyszeli, ale błagalne spojrzenie wlepiał w twarz ciemnowłosej dziewczyny, niemal modląc się, aby się zgodziła. Wtedy jak najszybciej oboje mogliby stąd wyjść i oszczędzić sobie tych wszystkich opowieści z dawnych czasów. Bo Andy słyszał je tyle razy, że już nimi rzygał i wiedział, że to dopiero początek, bo byli dopiero przy tym jak miał kilka miesięcy i... Zresztą, nie ważne.

    Andrew Holt

    OdpowiedzUsuń
  95. [Spoookojnie. Taka długość moim zdaniem jest odpowiednia, więc nie narzekam :D]

    W kwestii przyszłości, rodzice chłopaka akurat mieli niewiele do powiedzenia, bo prawda była taka, że on nie miał żadnych planów, a oni sami również nie interesowali się tym, co będzie robił za kilka lat. Najważniejsze było tylko to, aby nie przynosił wstydu rodzinie i dbał o wizerunek. I znalazł odpowiednią żonę, z którą spłodziłby gromadkę dzieci, no właśnie. Bo to było jedyne marzenie z nim związane. A Andy według nich miał się dostosować i doprowadzić do tego, aby ich sny się ziściły. Ich niedoczekanie! Przez najbliższe dziesięć lat Andrew nie zamierzał związać się z żadną, ale to żadną dziewczyną na stałe. Jeszcze czego! Bo prawda była taka, że kobiety wręcz uwielbiały rządzić i rozstawiać mężczyzn po kątach. A panicz Holt nienawidził wręcz jak ktoś nim rządzi. Nawet matka, ale jej przecież sprzeciwić się nie mógł, więc siedział cicho i grzecznie wykonywał jej polecenia. Oczywiście nie wszystkie, ale większość.
    -No właśnie, porozmawiamy kiedy indziej. Przecież nie widzimy się ostatni raz, prawda? - spojrzał na ojca spod uniesionych brwi, pospiesznie wstając od stołu.- Zresztą, tak dawno nie widziałeś się z panem Rockefeller'em, że na pewno macie dużo ciekawsze tematy do rozmowy niż przyszłość dzieci - mruknął jeszcze, posyłając wszystkim wymuszony uśmiech, po czym niemal biegiem dołączył do dziewczyny, a kiedy winda przyjechała, wskoczył do niej, robiąc wszystko, aby zamknęła się jak najszybciej.- Nareszcie - jęknął z ulgą, kiedy winda nareszcie ruszyła na sam dół i oparł się plecami o ścianę, która była przyjemnie chłodna.

    Andrew Holt

    OdpowiedzUsuń
  96. Nate nie był typem faceta, który wypytywał nowo poznaną osobę i dociekał wszystkiego na jej temat, ale jednocześnie nie miał nic przeciwko temu, żeby ona zadawała pytania jemu. Naprawdę, to wszystko było w porządku, więc nie musiała się obawiać, że mu się to nie podoba, czy coś.
    -Jeśli mam być szczery... to tak, jutro rano, jeśli wejdziesz na Plotkarę, zobaczysz nasze zdjęcie z dzisiejszego spaceru, a pod nim opis insynuacji jaki to gorący romans mamy, także z góry przepraszam. Przygotuj się też na spojrzenia, a nawet pokazywanie palcami, bo na Manhattanie niektórzy ludzie są tak bezczelni, by posunąć się do czegoś takiego. Z początku to będzie krępujące, później zacznie wkurzać, aż wreszcie się przyzwyczaisz... Znam to z autopsji, także wiesz - powiedział, uśmiechając się do niej lekko, nawet przepraszająco.
    Tak, niestety jego osoba skazywała wszystkich, którzy z nim rozmawiali na czujne oko Plotkary...

    OdpowiedzUsuń
  97. [pominąłem, pominąłem jednak nie jest to ze względu na wątek a raczej na mój brak czasu, odpisuje tylko postacią kanoniczym i ewentualnie na prośby o wątek, a tobie i całej reszcie odpiszę zapewne na dniach jak tylko znajdę chwilkę ;>]

    OdpowiedzUsuń
  98. Szczerze powiedziawszy miał cichą nadzieję, że ktoś otworzy mu drzwi a wtedy Frank zaleje ową osobę potokiem miłych słów i komplementów, wręczy prezenty i dopiero wtedy wygodnie rozsiądzie się na kanapie. Zoyowe "otwarte" jak widać nieco pokrzyżowało mu plany, ale Davies przejął się tym w o wiele mniejszym stopniu, niż można by się tego po nim spodziewać. Delikatnie nacisnął metalową klamkę i wszedł do przestronnego pokoju.
    Kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły, Frank odruchowo zaczął rozglądać się po apartamencie. Gdzieniegdzie jeszcze leżały jakieś ubrania, walizki i tym podobne rzeczy, co oznaczało, że Rockefellerowie niedawno wprowadzili się do hotelu. Dało się także zauważyć, że niektóre z mebli widocznie zmieniły swoje położenie. Ten prowizoryczny salon wydawał się teraz dzięki temu nieco większy.
    Po wyrobieniu sobie już wstępnego zdania na temat apartamentu, Frank położył swoje rzeczy na jednej z bliższych komód i zajął miejsce na kanapie, czekając aż ktoś łaskawie zaszczyci go swoja obecnością. Dziwne, myślał że w środku zastanie chociaż jedną osobę, a póki co nie widział jeszcze żywego ducha.

    OdpowiedzUsuń
  99. [Przepraszam, że tak krótko, ale gorączka męczy...]
    -Wiesz z początku, to znaczy przez jakieś trzy, cztery miesiące to będzie cię strasznie wkurzać. Ludzie pokazujący sobie ciebie palcami, szepczący kiedy przechodzisz, a czasem ostentacyjnie mówiący głośno. Później się przyzwyczaisz i nawet nie będziesz zwracać uwagi na to, że ktoś o tobie mówi i w ten sposób chce cię sprowokować. Będzie to po tobie totalnie spływać. To wszystko stanie się tak normalne, że nawet nie będziesz zwracać uwagi jak ktoś zrobi ci zdjęcie i wyśle Plotkarze - powiedział, uśmiechając się lekko.
    On już znał to z autopsji od kilku lat, ale doskonale nadal pamiętał jak to było, kiedy Plotkara się pojawiła i zaczęła węszyć między nim, Sereną, Chuckiem i Blair. Doczepiała się wszystkiego i początkowo naprawdę nie miała klasy, ale teraz była już kimś i były nawet osoby które się jej bały, ale Nate bynajmniej do nich nie należał.

    OdpowiedzUsuń
  100. Siedział spokojnie, lekko bębniąc opuszkami palców w miękkie obicie kanapy i czekał, aż ktoś zajrzy do salonu. Miała być olbrzymia niespodzianka a wyszło jak zawsze beznadziejnie. Z nudów zaczął przyglądać się jakimś kwiatom w małym wazoniku, postawionych na środku stołu. Widać było, że są świeże, Frank mógłby nawet przysiąc, że zaledwie kilka godzin temu jeszcze spokojnie gdzieś sobie rosły, dopóki jakiś durny pracownik nie postanowił ich ściąć i wstawić do wazonu, by umilić pobyt kolejnym gościom hotelu.
    Pokręcił lekko głową, próbując odgonić od siebie podobne myśli. Przecież to nie była jego sprawa, zupełnie. Zamiast tego zaczął wyobrażać sobie jak bardzo musieli się zmienić jego starzy znajomi. Dorothy pewnie dalej nie wygląda na swój wiek i ma te swoje wiecznie roześmiane oczy, które odziedziczyła po niej Zoya. Właśnie, ciekawe co u niech słychać. Kiedy ostatni raz ją widział musiał się nieźle pilnować, żeby nie zrobić czegoś głupiego.
    Nagły pisk wyrwał go z rozmyślań. Nim zdążył jakkolwiek zareagować tuż przed nim nagle pojawiła się znika uśmiechnięta twarzy Zoi.
    - Też się cieszę, że cię widzę - powiedział, delikatnie zagryzając swoją dolną wargę. - Ale ten pisk an początku chyba był zbędny, nie sądzisz?

    OdpowiedzUsuń
  101. Cordelia Alain7 lipca 2012 20:30

    Cordelia czuła się niemal tak samo jak Zoya. Odnosiła wrażenie, że nie pasuje do towarzystwa z jakim przyszło jej teraz obcować. Na każdym kroku spotykała bogate panienki wystylizowane na hollywoodzkie gwiazdy, które wymieniają się nowinkami na temat mody i chwalą się nowymi torebkami od Prady. Nie, ona zdecydowanie nie pasowała do tego świata.. Co też przyszło jej do głowy by przeprowadzić się tu trzy lata temu? Mogła zostać w Londynie ze swoimi przyjaciółmi i znajomymi, z którymi naprawdę dobrze się bawiła. W Nowym Jorku nie miała praktycznie nikogo prócz swojej kochanej, dziwnej i szalonej kuzynki. Nie potrafiła odnaleźć się w tej rzeczywistości.. Może wpływ na to miał jej charakter i sposób bycia? W końcu tak bardzo różniła się od tutejszej młodzieży.. Chociaż, może nie tak bardzo? Przecież przeżyła przygodę z narkotykami, która trwała ponad dwa lata. Potrafiła też robić szalone rzeczy kiedy tylko znalazła się w równie szalonym towarzystwie. Nie można jej jednak zarzucić, że próbowała upodobnić się do ludzi, z którymi w danej chwili przebywała. Cordelia była pełna sprzeczności przez co nie dało jej się opisać za pomocą paru słów. Czasem niestety odnosiła wrażenie, że niektóre osoby pragnęły za wszelką cenę ją zmienić, a tak przecież nie powinno być..
    Dzień nie zapowiadał się jakoś szczególnie tak więc nie miała żadnych oczekiwań. Dosłownie żadnych. Wakacje zamierzała spędzić tu, zresztą nawet nie miałaby z kim wyjechać. Brak bliższych znajomych niespecjalnie jej przeszkadzał choć bywały momenty kiedy miała dość samotności. Zrezygnowała z obiadu i wyszła z domu. Oczywiście musiała przekonywać kuzynkę, że nie jest głodna a jak zgłodnieje to zje coś na mieście. Zajęło jej to całe dziesięć minut. W końcu jednak udało jej się opuścić dom i pójść do miasta. Zatrzymała się przy wystawie sklepowej tracąc jednocześnie kontakt z rzeczywistością. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że jakaś dziewczyna biegła w jej stronę. Dopiero kiedy stanęła tyłem do sklepu a rzekoma nieznajoma dosłownie na nią wskoczyła wzdrygnęła się nie do końca wiedząc co się dzieje. Po chwili oprzytomniała i odwzajemniła uścisk uśmiechając się przy tym szeroko.

    [Dobra, chociaż odrobinę mnie uspokoiłaś ;) I wybacz, że odpisuję dopiero teraz.]

    OdpowiedzUsuń
  102. -No i takie nastawienie jest najlepsze... na serio, nie ma się czym przejmować, bo naprawdę można się przyzwyczaić - powiedział spokojnie, kiedy to szli chodnikiem coraz bardziej opustoszałym, gdzie już nie byli popychani co chwilę przez przypadkowych ludzi.
    Kiedy to spytała go o te punkty widokowe na miasto, zdał sobie sprawę, że chociaż mieszkał w Nowym Jorku od dziecka, to takich miejsc nie znał, bo w gruncie rzeczy nie interesowało go obserwowanie miasta z góry.
    -Tak szczerze, to nie mam pojęcia, ale wydaje mi się, że najlepsze miejsce to Statua Wolności, tylko tyle mogę Ci powiedzieć - odparł, uśmiechając się do niej lekko.
    Aż był zaskoczony, że Zoya miała takie hobby.

    OdpowiedzUsuń
  103. Ale on wcale nie myślał, że jest żałosna. Wiedział, że dziewczyny czasami lubiły sobie poobserwować miasto z dachów wysokich budynków. Zapewne moda na to wzięła się z tych wszystkich romantycznych filmów, gdzie dwójka zakochanych w sobie ludzi siada na dachu i obserwuje miasto nocą.
    -Nie wiem, Zoya, naprawdę nie umiem Ci powiedzieć gdzie mogłabyś szukać takich miejsc... W sumie... hotel Chucka jest dość wysoki, więc jeśli udałoby ci się pod czujnym okiem pana "obsługa hotelowa" Bassa przedostać na dach, to tam mogłoby Ci się spodobać, tak myślę - powiedział, uśmiechając się do niej lekko.
    W sumie ten pomysł jakoś tak nagle pojawił się w jego głowie, ale faktycznie, The New York Palace był chyba wystarczająco wysoki, żeby zadowolić Zoyę, by mogła sobie popatrzeć na miasto z jakiegoś wysokiego budynku.
    [Boże, zaraz się rozryczę jakie ja krótkie i okropne odpowiedzi daję... wybacz. No i co masz na myśli? ;>]

    OdpowiedzUsuń
  104. [Chyba o mnie zapomniałaś :(]

    OdpowiedzUsuń
  105. Cóż, trzeba przyznać że Frank czuł się nieco nieswojo w podobnym położeniu. Zoya chyba nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak takie nagłe zbliżenie może na niego podziałać. Zaledwie kilka centymetrów dzieliło od siebie ich wargi, a Frank przecież jeszcze bardzo dobrze pamiętał smak zoyowych ust i świetnie ho wspominał. Żeby nie zrobić czegoś głupiego już na wstępie, zamknął prędko oczy i bezradnie zmierzwił dłonią swoje ciemne włosy, a następnie delikatnie objął w talii dziewczynę i mocno ją do siebie przytulił.
    - O tak na przykład - powiedział cicho gdzieś na wysokości jej ucha, nawet nie myśląc o tym, by wypuścić Zoyę ze swoich ramion. Tak dawno nie widział żadnej znajomej twarzy, że pragnął nacieszyć się tą chwilą jak najdłużej. Co innego, że łączyły ich dość zażyłe kontakty. Frank nie do końca wiedział jak ma się teraz przez to zachować. Nie był pewny czy Zoya ma mu za złe wyjazd, czy jednak rozumiała jego ówczesne położenie i mu poniekąd wybaczyła. Wolał chyba jednak tego na razie nie roztrząsać i żyć jeszcze przez jakiś czas w błogiej nieświadomości.
    - Trochę się zmieniłaś od naszego ostatniego spotkania - powiedział, na chwilę rozluźniając uścisk by móc się dziewczynie nieco lepiej przyjrzeć. Włosy jej chyba jeszcze bardziej ściemniały a rysy twarzy wyostrzyły, co jeszcze bardziej upodobniło ją do matki. - Co wy tu robicie?

    OdpowiedzUsuń
  106. [ano nie tylko literówek ale i jest cała masa błędów interpunkcyjnych czy też stylistycznych ;> co do powiązania, oboje lubią miejsca takie jak na przykład biblioteka, mogą się spotkać w jednej z nich i zacząć rozmawiać tylko i wyłącznie o literaturze pomijając wszelkie fakty z ich życia, znając tylko i wyłącznie imię, z czasem Michael może pobawić się w przewodnika Zoji(?) po mieście i tak dalej, no nic innego nie wymyślę ;>]

    OdpowiedzUsuń
  107. [Bazinga. Nie wiem, to może jakiś punkt wspólny? Nie wiem, jakieś miejsce, w którym obie przebywają, jakieś zajęcia pozaszkolne, something?]

    OdpowiedzUsuń
  108. [W zasadzie możemy to tak załatwić - babcia Lydia mnóstwo osób zna :) Dajemy jakąś kolację oficjalną, czy coś bardziej kameralnego?]

    OdpowiedzUsuń
  109. [Wybacz... moje odpisywanie nie po kolei takie ma właśnie skutki... a więc jaka to myśl o przyjęciu ci przemknęła? ;>]

    OdpowiedzUsuń
  110. [Kurde, pomysł fajny. ;D Nawet można by napisać o tym do administracji, by zrobić z takim oto przyjęciem wątek grupowy! ;D]

    OdpowiedzUsuń
  111. [No, zgadzam się, a jakże. ;)]

    OdpowiedzUsuń
  112. Zazwyczaj, kiedy schodził na śniadanie, do kuchni, to zastawał pusty stół i nakrycie dla jednej osoby, w tym wypadku dla niego. Tego dnia było jednak inaczej, bo spotkał w jadalni matkę, niechętnie jedzącą, albo raczej udającą, że je.
    -Dzień dobry, mamo - powiedział, siadając przy stole i niemal natychmiast łapiąc za szklankę z sokiem pomarańczowym, by ugasić pragnienie, które odczuwał.
    -Dzień dobry, Nathanielu - odparła spokojnym, stonowanym głosem, dłubiąc w talerzu, ale wyraźnie nie mając ochoty czegokolwiek z tego, co stało przed nią zjeść. - Pamiętasz o dzisiejszym przyjęciu, prawda? - spytała, wreszcie podnosząc spojrzenie na swojego syna, a Nate, nie wiedzieć dlaczego, ale odniósł wrażenie, że wiele ją to kosztowało.
    Nate przytaknął głową, jednak nie zdobył się na to, by cokolwiek powiedzieć, bowiem ciągle myślał o tym dziwnym wrażeniu, które go dosięgło, kiedy matka na niego spojrzała. To nie było normalne.
    -Ja dzisiaj nie będę mogła tam iść, bo mam kilka spraw do załatwienia, więc informuję cię o tym, Nathanielu - odparła stonowanym głosem, już na niego nie spoglądając.
    -W porządku - odparł.
    Wieczorem, wysiadłszy z limuzyny, pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to całe mnóstwo osób tłoczące się przy wejściu. Nie uśmiechało mu się tam iść, ale koniec końców jednak tam wszedł, stojąc między ludźmi i słuchając przemowy jakiegoś tam faceta.
    Powiedział sobie... odbębnić i do domu.

    OdpowiedzUsuń