Anthony Andrew Wayne
Lat 25 | Ur. 27 maja 1986 roku
Właściciel klubu ‘Cherry’
HISTORIA
Nowy
Jork. Miasto znane na całym świecie. Duże, głośne, żyjące własnym życiem, pełne
śpieszących się wszędzie ludzi. Miasto pełne wysokich wieżowców, urządzonych w
przepychu hoteli, wielkich apartamentowców, jak również sklepów, burdeli,
szkół, szpitali i wielu innych miejsc, które przecież znajdują cię w co drugim
mieście. Więc co takiego wyróżnia Nowy Jork od innych miast? Co takiego
sprawia, że wszyscy kochają to miasto? Tony już od wielu lat zadaje sobie to
pytanie. Bo choć się tutaj urodził, nigdy nie widział niczego wyjątkowego w tym
mieście. Od zawsze wydawało mu się one zepsute. Nic więc dziwnego, że już od
dawna garnął się do wyjechania stąd. Jednak wciąż tego nie zrobił. Dalej przechadza
się ulicami Nowego Jorku. Miasta, które znienawidził. Miasta, któro pełne jest
zepsutych, rozpieszczonych dzieciaków. I zapewne, gdyby żył wśród nich, gdyby
był taki jak one, kochałby to miejsce. Nowy Jork był idealny dla ludzi
towarzyskich, lubiących dobre imprezy i oczywiście mających pieniądze. Ale nie
dla niego. Nie dla człowieka jakim był Tony, który najchętniej zaszyłby się
gdzieś na wsi i zajmował się czymś pożytecznym. Jednak zacznijmy wszystko od
początku…
I znowu wracamy do Nowego Jorku. Bo to właśnie tam na świat przyszedł Anthony Andrew Wayne. Syn pozornie kochającego się małżeństwa, dwóch zupełnie różnych osób, które jakimś cudem spłodziły uroczego chłopca. Był to dokładnie dwudziesty siódmy maja tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku w jednym z nowojorskich szpitali. Ojciec, sztywny i wyrachowany, acz nic nie znaczący dziennikarz oraz matka, wiecznie uśmiechnięta i ciepła pani domu, a do tego starsza o rok siostra Cornelia, wiecznie rozkapryszone dziecko. Ot, zwykła rodzina, nie wyróżniająca się niczym szczególnym spośród innych, gdzie wieczne kłótnie i sprzeczki były na porządku dziennym. Mimo wszystko, Andrew miał szczęśliwe dzieciństwo. Co z tego, że nie był bogaty? Co z tego, że jego rodzice nie byli nikim wielkim w Nowym Jorku? Najważniejsze było to, że miał kochającą rodzinę i nie mieszkał gdzieś pod mostem, prawda? Zresztą, chłopaczyna był zawsze uczony przez matkę, że należy się cieszyć nawet z małych rzeczy i tak mu pozostało.
Nie ma sensu szczegółowo opisywać jego młodzieńczych lat. Był jak większość nastolatków w jego wieku. Buntował się, chciał wszystkiego spróbować, wagarował, łaził po imprezach, gdzie zaszywał się gdzieś w kącie i popijał piwo. Mimo to, z roku na rok zdawał do następnej klasy z dość dobrymi ocenami, dzięki odziedziczonej po matce inteligencji, której i tak potencjału nigdy do końca nie wykorzystywał. Był po prostu na to zbyt leniwy. Tak leniwy, że gdy przyszło co, do czego, zamiast pójść na studia, aby po nich znaleźć pracę, ten postanowił postawić wszystko na jedną kartę i z pomocą kuzyna założył klub w centrum miasta rodem z tych wszystkich najnowszych filmów. I choć początki były trudne, z czasem mały interes zaczął się rozkręcać do tego stopnia, że teraz jest jednym z najlepszych klubów w mieście. I choć Tony mógłby się pławić w luksusie, ten zamieszkał w małym mieszkaniu nad klubem, gdzie czuje się najszczęśliwszy na świecie.
CHARAKTER
Mimo pozorów, naprawdę trudno jest opisać charakter tego mężczyzny. Nie da się poznać go w zaledwie jeden dzień. Na to trzeba byłoby poświęcić przynajmniej kilka miesięcy. Co poradzić, skryty z niego osobnik. Zazwyczaj trzymający się na uboczu, gardzący rozszalałym tłumem. Spytacie więc dlaczego też założył własny klub? Ano biedaczyna od zawsze garnął się do poznawania nowych osób, a przecie takie miejsce jest idealne, aby zawrzeć nowe znajomości. Sprzeczne to wszystko, czyż nie? Ale Tony od dawna jest pełen podobnych sprzeczności. Sam nie wie czego chce, wciąż nie wie czego pragnie, zupełnie jak baba cierpiąca wiecznie na zespół napięcia przedmiesiączkowego. A na karku ma przecież dwadzieścia pięć lat! A mimo to, dalej zachowuje się jak typowy lekkoduch. Nieodpowiedzialny, nierozważny i lekkomyślny, a do tego infantylny. Może i nie zachowuje się jak część facetów, czyli nie myśli w kółko o seksie, pieniądzach i alkoholu, aczkolwiek nie jest też poważnym i trzeźwo myślącym realistą. I choć większość mężczyzn w jego wieku chcą się już ustatkować, założyć rodzinę i dążyć do sukcesów w pracy. A on? Boi się związać z jakąkolwiek kobietą, na myśl o dzieciach dostaje drgawek, a jego praca polega na pilnowaniu papierkowej roboty w barze, co nie jest zbytnio satysfakcjonujące, choć zarabia na tym bardzo dobrze.
Dobra, dobra. Zapewne część z was myśli teraz, że Tony to jakiś gbur, którego interesuje tylko jego praca. A wcale tak nie jest. Bo panicz Wayne to mimo wszystko człek wesoły, wiecznie rozgadany i uśmiechnięty, który garnie się do pomocy innym. Tak, tak, prawdziwy z niego empata. Pocieszy, przytuli, przyniesie coś słodkiego na poprawę humoru, a jego koszula zawsze może służyć za chusteczkę do nosa. Do tego niezwykły dżentelmen. O nie, nie jest mężczyzną, który pobawi się kobietą kilka dni, aby zostawić ją jak jakąś zabawkę, która to mu się znudziła. To kobieta jest u niego na pierwszym miejscu. Przepuści ją w drzwiach,
pomoże naprawić coś w domu, wniesie zakupy. Jest wobec nich delikatny i
czuły, a mimo to nie ma zamiaru wiązać się z żadną na dłużej. Po prostu
nie jest na to gotowy, jak sam powiada. Albo po prostu wciąż nie spotkał
tej jedynej, która jakoś by go do siebie przywiązała i umiała trzymać
go na wodzy. A to niestety nie jest łatwe zadanie, ot co. Aczkolwiek najtrudniejszym zadaniem jest zdobyć jego zaufanie. Bo choć taki z niego wesoły i beztroski osobnik, nie ufa każdemu napotkanemu człowiekowi. I choćbyś była najbardziej urokliwym stworzeniem na całym świecie, musisz się postarać, aby go do siebie przekonać. Musisz dać mu czas, by otworzył swoje miękkie serduszko i w pełni ci zaufał.
APARYCJA
Można rzec, typowy mężczyzna, a mimo to rzucający się w oczy niemal na kilometr i od razu przyciągający wzrok niejednej osoby. Postawny, umięśniony i wysoki na metr
dziewięćdziesiąt trzy, na pewno wyróżnia się z tłumu innych ludzi, którzy
go wiecznie otaczają. Brązowe kosmyki, które z samego rana zawsze sterczą mu na
wszystkie strony, starannie układa na żel, co i tak nie zawsze mu
wychodzi. Na świat spogląda niebieskimi jak niebo ślepiami, tajemniczymi niczym głębia oceanu i choć
potrafią być zimne jak lód, zazwyczaj błąkają się w nich wesołe
iskierki, dzięki którym zdaje się nie być tak poważnym facetem, na
jakiego na pierwszy rzut oka wygląda. Niewątpliwie dzieje się tak przez
jego kilkudniowy zarost. Chyba jako jeden z niewielu mężczyzn, nie goli
się codziennie. Raz na te pięć dni w zupełności mu wystarczy. No i rzecz jasna ubiór. Nie jest żadnym pedantem, ale trzeba o siebie dbać, czyż nie? Dlatego nie ubiera się w żadne wyciągnięte dresy, ani też w garnitury. Najczęściej można go zobaczyć w zwykłych jeansach i koszuli, ewentualnie t-shircie. Nieodłączny element jego garderoby? Rzecz jasna zegarek noszony na lewej ręce, który odziedziczył od swojego dziadka.
DODATKOWO
Biegle włada dwoma językami – francuskim i hiszpańskim,
częściowo zna też język rosyjski. W wolnych chwilach lubi biegać po
mieście lub ćwiczyć na siłowni, choć preferuje to pierwsze, gdyż od
dziecka uwielbiał świeże powietrze. Szczęśliwy pan szczeniaka rasy
labrador, któremu nadał imię Rodia. Po mieście często przemieszcza się swoim mercedesem benz cls. Posiada tatuaż na żebrach, a jest to łacińska sentencja
‘Dums Spiro Spero’, która oznacza tyle co ‘Dopóki oddycham, nie tracę
nadziei’. Posiada zwykłą, klasyczną gitarę, która niestety kurzy się
gdzieś u niego w pokoju, gdyż wyjmuje ją raz na ruski rok. O wiele
bardziej woli poczytać w zaciszu jakąś książkę, najlepiej kryminał
których ma sporo w swoim salonie. Jednak bardziej od książek uwielbia
filmy, które czasami wręcz nałogowo cytuje. Oczywiście posiada ich
wielką kolekcję, która z dnia na dzień się powiększa. Nałogowo pali i choć próbował kilka razy ten nałóg rzucać, do tej pory mu się to niestety nie udało. Uzależniony również od porannej kawy, ciasta zwanego tiramisu, no i oczywiście Internetu.
| AFILIACJE | GALERIA | WSPOMNIENIA |
------------------------------------------------------------------------------------
Dobry wieczór, kłaniam się w pas i całuję rączki. Cytat w tytule Paulo Coelha. Mordki użyczył wspaniały Jamie Dornan. Na wątki jam chętna, więc się nie pytać, a zaczynać. Sama rzadko to
robię, więc nawet mnie nie błagać. Ostrzegam też, że na wątki
trzy-zdaniowe nie odpisuję, bo jest to poniżej mojej godności, o. Tak,
dziewczyną jestem i od dawien dawna nie prowadziłam postaci męskiej,
aczkolwiek mam nadzieję, że uda mi się należycie poprowadzić tego przeuroczego pana.
------------------------------------------------------------------------------------
[Zoyka moja już się zauroczyła ♥ Doczytam kartę do końca i od razu spytam czy wątek w klubie nie będzie czymś oklepanym? I czy jakieś powiązania są w ogóle możliwe? ;)]
OdpowiedzUsuń[Ale ciacho <3 Jak tylko wstanę, biorę się za kartę, o! ;)]
OdpowiedzUsuń[Wydaje mi się, że trudno będzie mieć jakieś powiązanie, skoro Zoya dopiero co przeprowadziła się do Nowego Jorku, choć można powiedzieć, że jej ojciec bywał w klubie i się czasem chwalił zdjęciem swojej rodziny czy coś takiego i mężczyzna będzie ją kojarzyć.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wątek pasuje i uprzedzam, że nie zdarza mi się pisać super długich odpowiedzi. ;)]
W żaden sposób jej się nie uśmiechało zamieszkanie na kontynencie za Atlantykiem. Nie brała tego pod uwagi. Jedynie, gdyby miała wyjechać rekreacyjnie, jako turystka - to może wtedy, ale samo zamieszkiwanie w Nowym Jorku nie wchodziło - do ostatniego czasu - w rachubę.
I rodzice doskonale o tym wiedzieli, co ich pierworodna myśli o przeprowadzce. Spotkali się z jej dezaprobatą, jęczeniem pełnym niezadowolenia i oburzeniem, że jak mogą to robić, skoro jej został ostatni rok do zakończenia szkoły! Tego nie mogła pojąć! Wystarczyło, żeby matka postanowiła rok później się przeprowadzić, a była uparta, by teraz to zrobić. Nawet propozycje dotyczące zamieszkania z rodzeństwem matki były odwlekane słowami: "Nie bądź śmieszna, Zoya! - i na tym to się kończyło.
Gdy przyjechała do hotelu, milczała przez długi czas, potem sporadycznie zaczęła się odzywać do matki, która wyjechała na weekend do starej znajomej. Żeby zostawić dziecko nie znające miasta, brawo!
Gdzieś przed północą przyodziała jakieś spodnie, wygodne buty, a na tułów okryty koszulką narzuciła marynarkę z podwiniętymi rękawami. Jeszcze porwała torbę i klucz do pokoju, wychodząc z niego i kierując się do wyjścia z New Palace. Mogła sobie pozwolić na spacer, a jako wzrokowiec łatwiej będzie jej dojść z powrotem. Dlatego też bacznie przyglądała się szczegółom, chcąc zapamiętać poszczególne szyldy, napisy i budynki. Wszystko może pomóc, prawda?
Po półtorej godziny spacerowania i mijania się z kilkoma osobami, Rockefellerówna postanowiła skierować się do jednego z klubów. A że wyglądała poważnie i miała ukończony szesnasty rok życia, została wpuszczona bez jakichkolwiek problemów. Zaczęła przeciskać się przez kilka tańczących osób, chcąc zająć miejsce przy barze, bo ten bar i alkohol mieszczący się za nim - jedyni przyjaciele na Manhattanie.
Westchnęła cicho, zagryzając nerwowo swoją wargę i utkwiwszy wzrok w blacie baru, zaczęła rozmyślać - nie wiadomo właściwie o czym.
[Aj, aj. Niezwykle mi z tego powodu radośnie! ;D To ja idę czytać i może na coś wpadnę, a jak nie - to liczę na ciebie ^^]
OdpowiedzUsuń[Okeeej, widzę, że mają dużo wspólnego - oboje uważają Nowy Jork za miasto zepsutych ludzi. Oboje woleliby wynieś się na wieś i tam delektować się wolnym, sielankowym życiem. Oboje są skryci, ale uwielbiają poznawać nowych ludzi, so... Może gdzieś tam Anthony natknie się na Annie i uzna, że w Nowym Jorku istnieje jeszcze szansa na to, że nie wszyscy są zepsuci? :D]
Usuń[ Bardzo ciekawa postać, może podsuniesz jakieś powiązanie, jeżeli nie to sama coś zacznę;) ]
OdpowiedzUsuń[Urodziny swojej jędzy chciałby wyprawić! Ale nie lubi spraszać ludzi do apartamentu, i z resztą Annie nie zgodziła się, żeby znajomi Cynthii się pałętali też po jej mieszkaniu, więc... Jest myśl! ;D Zaczniesz? ;)]
OdpowiedzUsuń[ No to tak właśnie się poznali ;) ]
OdpowiedzUsuńSamara ostatnio była typowo nie w humorze, można było powiedzieć, że chodziła zła jak osa, ale czy było co się dziwić? Jej małżeństwo wisiało na włosku i miała wrażenie, że wystarczy naprawdę chwila, żeby wszystko runęło. Pośpieszyli się z decyzją, teraz czuła to już dobrze. Co innego wspólne mieszkania, a co innego zobowiązanie, że chce się być ze sobą do końca życia. Do tego nie miała żadnego kontaktu z Willem.
Tego dnia poszła do parku karmić kaczki, lubiła to robić jak większość ludzi nowojorczyków. To chociaż na chwilę powodowało uśmiech na jej ustach.
Nagle poczuła jak jakiś pies szturcha jej nogę. Uśmiechnęła się i pogłaskała go po łebku, miał kaganiec i wyglądał na przyjaznego. Wtedy zauważyła kolegę jej męża który chyba był jego właścicielem.
- Cześć. - rzuciła z uśmiechem.
[Dzięęęękować! :*]
OdpowiedzUsuń- Annie, wychodzimy z Cynthią... - ojciec wszedł do sypialni dziewczyny, która leżała na łóżku, przewracając kartki jakiejś książki. Brązowowłosa spojrzała na swojego opiekuna i westchnęła, zamykając opasłe tomisko.
- Nie umawiałeś się przypadkiem dzisiaj na jakieś spotkanie, Dick? - spytała, nie potrafiąc przemóc się do tego, aby zwracać się do niego per tato. Wzniósł lekko ramiona i potarł czoło.
- Faktycznie. Postaram się wrócić na czas, a jeśli nie... Mogę liczyć na ciebie?
- Co...
- Richard! Musimy już iść! Limuzyna czeka - ruda małpa wtargnęła do królestwa Annie, gdzie nie była mile widziana i pociągnęła mężczyznę, po prostu znikając. Annalise pozostała bez żadnych informacji, uznając, że przecież osoba, z którą umówił się ojciec, musi mieć do niego numer. Nie będzie z tym żadnych problemów.
Korzystając z faktu, że mieszkanie było puste i olbrzymie, podreptała do salonu i włączyła muzykę, ciesząc się z dobrego nagłośnienia pokoju. Wskoczyła na kanapę i złapała jakiś pilot, udając wielką gwiazdę estrady. Potrzebowała rozrywki, ale musiała zadowolić się taką jej namiastką. Kiedy kolejnym utworem z płyty była piosenka, przy której wygłupiała się zawsze z mamą, jej zapał chwilowo ustał. Podeszła do okna, a właściwie do całej przeszklonej ściany i usiadła na podłodze, spoglądając na górny Manhattan. Dziwiła się temu miastu. Bała się go. Podobnie, jak ludzi tutaj żyjących.
Usłyszała pukanie do drzwi. Ściszyła muzykę i ignorując fakt, że jego ubrana tylko w jeansowe szorty i zwykły top, pobiegła w tamtą stronę. Przeczesała palcami włosy ułożone w nieładzie i otworzyła z rozmachem drzwi, przyglądając się przybyszowi swoimi dużymi, szarymi oczyma.
- Dzień dobry... - mruknęła tylko cicho, jedną stopą nadeptując na drugą, co było oznaką tego, że nie miała pojęcia co robić.
[Nie, nie. Wątpię, żeby doszło do tego, bym trzy zdania pisała; to byłoby poniżej moich możliwości :D!]
OdpowiedzUsuńOna już wcześniej dostrzegła te dziewczyny i westchnęła z bezradności. Nie dziwiła się, dlaczego wiele osób uważało, że kobiety to same materialistki, które wszystko załatwiają swoimi wdziękami. Zdążyła dostrzec gdzieś trzy pary, gdzie po mężczyznach było widać te bogactwo, a u przedstawicielek delikatniejszej płci błysk w oczach, gdy mężczyzna wyciągał pieniądze.
Nie komentowała tego w jakikolwiek sposób, choć z osądem było już trudniej. Nie wygłosiła nic w tej kwestii, tylko przeszła dalej.
Za bardzo gmerała w myślach, by usłyszeć lub też od razu zareagować na pytanie mężczyzny, które mimowolnie dotarło do jej uszu, lecz nie zostało jeszcze przetrawione. Dopiero po upływie kilku sekund oprzytomniała i potrząsnęła głową, chcąc wyzbyć się swoich refleksji.
Spojrzała na barmana i uśmiechnęła się delikatnie.
- Malibu z mlekiem - poprosiła, zaciskając nieco szczęki.
Miała nadzieję, że nie spyta jej się o dowód. Co prawda, była pełnoletnia, ale w Stanach Zjednoczonych, jak to zdążyła spamiętać z niektórych lekcji oraz filmów, sprzedawali alkohol dopiero od dwudziestego pierwszego roku życia, a do tego wieku brakowało dziewczynie jeszcze trzech lat. Może gdyby powiedziała, że dopiero co się przeprowadziła to nieco przychylniej by ją potraktował? Niemniej, jej ton głosu był pewny, jakby w ogóle nie wahała się tego, czy mężczyzna jej sprzeda. Potrafiła swoje odegrać, kiedy coś chciała, a pragnęła teraz alkoholu. Jeszcze dość poważny wygląd robił swoje, choć nie można było uznać, że ma ona na karku ćwierć przeżytego wieku, bez przesady.
Rockefellerówna przesunęła wzrokiem po parkiecie, gdzie to ludzie wywijali nie całkiem do rytmu, przez co zmarszczyła brwi w pewnym niezadowoleniu. Wywnioskowała, że niektórym już ładnie alkohol wdał się do krwi.
Całe życie było przed Annie, która mogła uciekać przed Nowym Jorkiem, dopiero wtedy, kiedy skończy dwadzieścia jeden lat. Miała przed sobą jeszcze trzy długie lata, w trakcie których musiała przyzwyczajać się do jednej z większych, światowych metropolii. Ale ona nie chciała się śpieszyć, dlatego prawie wszystko uwieczniała na fotografiach. Może zdoła pokochać to miasto? Może przywiąże się do ludzi, którzy tutaj żyli? Może znajdzie przyjaciół? Nie bała się tylko miasta. Ludzie, którzy biegali chodnikami, bili się o taksówki, klęli przez telefony, wygładzali swoje włosy i drogie tkaniny zdobiące ich ciała, byli dla niej obcy. Ale wśród nich obracał się jej ojciec i babka. Wszyscy brali ją za panienkę z wyższych sfer i dziwili się temu, że nie ma jeszcze najnowszej torebki do Hermesa czy Prady. Wzruszała wtedy ramionami, poprawiała skromną sukienkę i znikała z pola ich widzenia. Wolała być niewidzialna.
OdpowiedzUsuń- Dicka nie ma, ale zaraz wróci - odparła spokojnie, nie ukrywając swojego wyspiarskiego akcentu. - Przynajmniej powinien. Może pan wejść i poczekać, o ile to nie problem - zaprosiła go gestem do środka. A co, jeśli był niebezpieczny? Nie wyglądał na takiego. Uśmiechnęła się i zaczęła bawić się kosmykami włosów, aby wkrótce przerzucić je przez jedno ramię.
- Być może ja będę mogła panu pomóc - dodała po chwili, przypominając sobie słowa ojca. Westchnęła.
Spojrzała nieco zdziwiona na mężczyznę, by po chwili przysłonić część twarzy swoją drobną dłonią.
OdpowiedzUsuń- Już zdążył narobić mi wstydu? - spytała z jękiem, choć na jej ustach ujawniło się lekkie rozbawienie.
Zoya znała pod tym względem ojca, który często miał manię chwalenia się zdjęciami ze swoją rodziną. Na szczęście był na tyle przyzwoity, że nie pokazywał zdjęć z dzieciństwa, jak to większość znajomych Zoi mieli z ich rodzicami. Wtedy to wstydzili się i wręcz żądali, by poszli do drugiego pokoju, dając im spokój.
Dziewczyna była uszczęśliwiona, że nikt, kto stał obok, nie słyszał pytania mężczyzny, będąc zaabsorbowanym całą zabawą. Ciemnowłosa jakoś niespecjalnie chciała pokazywać się z tej strony osób zamożnych, chwaląc się pieniędzmi na boki.
We Wielkiej Brytanii dlatego czuła się tak dobrze. Nie było tam wytyczonej dzielnicy dla bogaczy, którzy są ponad resztę społeczeństwa. Oczywiście, że były droższe czy też tańsze lokum, gdzie się pomieszkiwało, ale dziewczyna nie odczuwała tam różnicy. Nie była przecież celebrytką, tylko jej ojciec. Matka należała do osób znanych, ale też nie wychodziła na ulice z zadartą wysoko głową.
Zoya starała się być skromna.
Pociągnęła trunek przez słomkę, nie wiedząc czemu, ale nie czując się zbyt dobrze. Chyba wolała, gdyby ludzie nie wiedzieli o jej nazwisku, które było znane.
Zrobiła mu miejsce, bo jak zawsze usiadła na środku ławki, a każdy lubił mieć kawałek własnej, nieprzekraczalnej strefy osobistej, przynajmniej w kontaktach przynajmniej z nowymi ludźmi, a takimi prawie dla siebie byli. Widzieli się raz, czy dwa. I mimo iż Sam polubiła go to jednak nie znała go za bardzo.
OdpowiedzUsuń- Egzaminy za mną, teraz wolne przede mną. A u ciebie coś ciekawego? Jak twój klub czy bar? - nie była pewna co posiadał. Wiedziała, że coś związanego z alkoholem i małolatami. - I nie wiedziałam, że masz psa.
Pogłaskała znów psa, który przybiegł z patykiem. Był jeszcze młody i chciał się po prostu bawić.
Dziewczyna najbardziej z tego wszystkiego obawiała się pójścia do szkoły. Przyzwyczajona była do niezbyt licznych klas, chociaż do ich szkoły zjeżdżały się też dzieciaki z pobliskich wiosek. Miała tam garstkę przyjaciół i masę znajomych, dzięki czemu jej życie nabierało kolorów. Nikt tam się nie wyróżniła - nie musieli nosić mundurków, aby nikt się nad nikim nie wywyższał. Matka nauczyła Annie, że nie wolno unosić się dumą bez powodu. Każdy jest równy i każdy ma takie same prawa.
OdpowiedzUsuńAnnalise chłonęła nauki matki, która przecież przez kilka dobrych lat stykała się ze światem bogaczy. Rozumiała, że według niektórych są ludzie gorsi i lepsi, ale nie jej było to oceniać.
Zamknęła za mężczyzną drzwi i usiadła na kanapie obok niego, ale po turecku rzecz jasna.
- Plany?
Uśmiechnęła się lekko. Może i wszyscy byli równi, ale nie wszystkich musiała lubić, prawda? Samo myślenie o rudowłosej kobiecie, będącej partnerką ojca, nie należało do przyjemnych, chociaż z pewnością zaliczała się do pięknych osób.
- Ma to być przyjęcie urodzinowe-niespodzianka - uśmiechnęła się blado. - Nie pogniewam się, jeśli solenizantka będzie miała kłopoty żołądkowe - mruknęła, a potem pokręciła lekko głową. Może i nie lubiła Cynthii, ale nie życzyła jej niczego złego. Jej słowa nie był wypowiadane na poważne, co potwierdził po chwili delikatny śmiech. - Nie wiem nic konkretnego, ale najwyżej do niego zadzwonimy. Napije się pan czegoś? - spytała, wstając z kanapy i zastanawiając się, co mogłaby obcemu mężczyźnie zaoferować.
[Może wspólny wątek? Moglibyśmy poznać się w Cherry:)]
OdpowiedzUsuńNie jesteś znudzony już tymi wszystkimi blogami o Londynie, Paryżu, Nowym Jorku czy innym wielkim mieście? Znudziły ci się blogi o Harrym Potterze, nadprzyrodzonych siłach czy normalnych szkołach w wielkich miastach? Spróbuj w Party-Hard. Tutaj cały czas trwa zabawa. Możesz stać się uczniem szkoły, nauczycielem lub mieszkańcem Springfield. Zobacz sam na własne oczy. Przekonaj się co to zabawa z Party-Hard. Wejdź na party--hard.blogspot.com i zobacz coś więcej niż szkołę czy miasto.
OdpowiedzUsuń