Elizabeth Rosemary Evans
24 lata | Pełnoetatowa mama | Skrzypaczka- Piosenkarka
Mieszkanka Manhattanu
24 lata | Pełnoetatowa mama | Skrzypaczka- Piosenkarka
Mieszkanka Manhattanu
Powiązania | Album | Wspomnienia
Do sypialni małej Elizabeth weszła wysoka kobieta średniego wieku o jasnych włosach. Była to babcia dziewczynki. Słysząc płacz dziecka postanowiła nie budzić swojej córki bądź zięcia tylko chciała sama się zająć wnuczką. - No już nie płacz skarbie. - Odparła miękkim głosem i wyjęła dziecko z łóżeczka tuląc i kołysając. - Oszczędzaj łzy. Życie jest tak przewrotne, że jeszcze nie raz zapłaczesz... Obserwując jak dorasta. Patrząc, jak stawia pierwsze kroki, słysząc wypowiadane przez nią pierwsze słowa rodzice pokładali w niej ogromne nadzieję. Wokół jej przyszłości snuli wielkie plany. Pragnęli, by ich córka została kimś ważnym w świecie. Szanowanym lekarzem, czy prawnikiem jak jej ojciec. Ku ich zaskoczeniu ona sama wybrała sobie zainteresowanie, którym potem kierowała się w życiu. Coś, co stało się jej życiową pasją. Co realizowała i to dawało jej poczucie spełnienia. Zachwycił ją świat kluczy wiolinowych, dźwięku i nut. Muzyka, która była jej inspiracją. Za upodobany instrument wybrała skrzypce, jak jej babcia. Dawna skrzypaczka i profesorka na Nowojorskiej Akademii Muzycznej zwanej Juilliardem. Ona zaś w chwili narodzin , miała cichą nadzieję, że wnuczka odziedziczy po niej talent i pasję. Widząc, że to się sprawdza była najszczęśliwszą babcią na całym świecie. Jednak było jedno"ale. Rodzice niezbyt przychylnym okiem patrzyli na kierunek, w którym chciała się kształcić.
Zbyt
wygórowane i chore ambicje brały nad nimi górę. Na próżno. Ona i tak
nie chciała się nimi kierować. Obrała swój własny szlak.
Będąc w ogólnokształcącym liceum po raz pierwszy ukazała publicznie swój potencjał muzyczny. Wszyscy byli nią zachwyceni...Wszyscy, prócz jej rodziców. Oni byli wszystkiemu przeciwni. Stwierdzili, że muzyk nie zarobi dobrych pieniędzy na życie. Że to nie jest zawód dla niej. Ona zaś dalej broniła swoich marzeń. Bo o marzenia warto walczyć. Marzenia mobilizują do działania, a realizacja ich uszczęśliwia. Tak właśnie robiła Elizabeth. Idąc na studia nie przypuszczała, że jej świat
wywróci się do góry nogami. Od października została studentką Juilliard'a wydziału instrumentalistki - skrzypiec. Także poznała mężczyznę. Mężczyznę, który zawładnął jej światem i podbił serce dziewczyny. Kogoś, kogo pokochała niewyobrażalną miłością, całym swoim sercem. Obserwując ich można było stwierdzić, iż idealnie do siebie pasują. Wszak, gdy zostali parą snutą ich przyszłość usłaną różami. Czar jednak prysnął niczym mydlana bańka. Ukochany Elizabeth pokazał swoje prawdziwe oblicze. Wtedy wyszło na jaw, że to istny kobieciarz i hulaka. No mogąc dłużej znieść dziewczyna zostawiła go. Chciała czym prędzej wymazać go z pamięci. Jednak nie mogła. Zbyt wiele ich łączyło. Rozstając się z nim, Evans była w ciąży. Ukryła, bowiem ten fakt. Dla dobra dziecka, które i tak nie musiałoby patrzeć na to , co wyprawia jego ojciec. Chcąc zaznać spokoju i uciec od wszystkich wspomnień wyjechała do Europy, gdzie w pięknej Wenecji przystało jej żyć i tworzyć. Ogromną pomoc dostała od przyjaciółki swojej matki, która przyjęła ją do swojego domu jak własną córkę. Dwudziestego lipca dwutysięcznego dziesiątego roku urodziła córkę. Zakochała się w tej maleńkiej istotce od pierwszej chwili. Mała Alice Evans została jej promyczkiem, który w jej życie wprowadzał bardzo dużo radości, ale także i przypominała młodej matce ojca dziecka, gdyż dziewczynka była niesamowicie do niego podobna. Z początku myślała o powrocie do Stanów, lecz odpędzała te myśli. Wolała zaczekać.
Będąc w ogólnokształcącym liceum po raz pierwszy ukazała publicznie swój potencjał muzyczny. Wszyscy byli nią zachwyceni...Wszyscy, prócz jej rodziców. Oni byli wszystkiemu przeciwni. Stwierdzili, że muzyk nie zarobi dobrych pieniędzy na życie. Że to nie jest zawód dla niej. Ona zaś dalej broniła swoich marzeń. Bo o marzenia warto walczyć. Marzenia mobilizują do działania, a realizacja ich uszczęśliwia. Tak właśnie robiła Elizabeth. Idąc na studia nie przypuszczała, że jej świat
wywróci się do góry nogami. Od października została studentką Juilliard'a wydziału instrumentalistki - skrzypiec. Także poznała mężczyznę. Mężczyznę, który zawładnął jej światem i podbił serce dziewczyny. Kogoś, kogo pokochała niewyobrażalną miłością, całym swoim sercem. Obserwując ich można było stwierdzić, iż idealnie do siebie pasują. Wszak, gdy zostali parą snutą ich przyszłość usłaną różami. Czar jednak prysnął niczym mydlana bańka. Ukochany Elizabeth pokazał swoje prawdziwe oblicze. Wtedy wyszło na jaw, że to istny kobieciarz i hulaka. No mogąc dłużej znieść dziewczyna zostawiła go. Chciała czym prędzej wymazać go z pamięci. Jednak nie mogła. Zbyt wiele ich łączyło. Rozstając się z nim, Evans była w ciąży. Ukryła, bowiem ten fakt. Dla dobra dziecka, które i tak nie musiałoby patrzeć na to , co wyprawia jego ojciec. Chcąc zaznać spokoju i uciec od wszystkich wspomnień wyjechała do Europy, gdzie w pięknej Wenecji przystało jej żyć i tworzyć. Ogromną pomoc dostała od przyjaciółki swojej matki, która przyjęła ją do swojego domu jak własną córkę. Dwudziestego lipca dwutysięcznego dziesiątego roku urodziła córkę. Zakochała się w tej maleńkiej istotce od pierwszej chwili. Mała Alice Evans została jej promyczkiem, który w jej życie wprowadzał bardzo dużo radości, ale także i przypominała młodej matce ojca dziecka, gdyż dziewczynka była niesamowicie do niego podobna. Z początku myślała o powrocie do Stanów, lecz odpędzała te myśli. Wolała zaczekać.
Pobyt we Włoszech stał się jednak przełomem w karierze dziewczyny. Została zauważona, przez tamtejszych muzyków. Grywała na przeróżnych balach, bankietach zyskując sławę jak i uznanie wśród ludzi. Wszystko szło po jej myśli. Jednak tęsknota za rodziną była silniejsza. Kilka tygodni temu Elizabeth wraz z Alice wróciły do Nowego Jorku.
Dziewczyna od nowa jest na studiach, gdzie z miejsca słysząc o jej
poczynaniach w Wenecji gra w znanej orkiestrze symfonicznej. Jako
skrzypaczka także prezentuje swój talent na przeróżnych imprezach. Prócz
nauki i kariery stara się także najwięcej czasu spędzać ze swoją córką. Od niedawna także zaczęła śpiewać, co sprawia jej niezwykłą przyjemność.
Charakter
Charakter tej kobiety jest zmienny niczym pory roku. Jej włada, nim wiele sprzeczności. Artystyczna dusza, pełna kreatywności pasji i artyzmu wplatająca subtelność jak i delikatność. Kobieta inteligentna, mająca coś do powiedzenia. Doskonała słuchaczka, lecz, gdy coś ją najdzie potrafi mówić jak najęta. Ze względu na dziecko nie imprezuje nałogowo, przez co nie jest aż tak wielką duszą towarzystwa, lecz przez karierę muzyczna poznaje dużo ludzi i łapie z nimi świetny kontakt. Przez Alice stała się dużo cierpliwsza i mniej wybuchowa. Otwarta na nowych ludzi, czy doświadczenia, W końcu od innych można się wiele nauczyć. Do ludzi pochodzi z sympatią, do flirtu zaś z rezerwą. Przez to, czego doświadczyła nie umie się szybko zaangażować w związek. By przywiązać się do drugiej osoby osoby potrzebuje czasu. Kiedy ktokolwiek zechce ją poznać bardzo dobrze musi włożyć w to trochę czasu, zaś, by pokochać cierpliwości, miłości czy namiętności. Jak każdy człowiek ma wady i to sporo wad. Jej cynizm i odpychająca ironia jest czasem nie do zniesienia. Czasem także ukazuje swój egoizm. Wszystko zatem wyjdzie w chwili poznania kobiety. Do każdego ma inny stosunek.
Wygląd
Jeżeli chodzi o jej aparycje to każdy swoimi oczami opisuje ją jako filigranową, brunetkę o bardzo kobiecym obliczu. Jej delikatna skóra przesiąknięta jest zmysłową wonią perfum. Gęste ciemne włosy koloru gorzkiej czekolady opadają kaskadami na jej plecy. Wnet się na nią dobrze nie spojrzy, a wzrok przyciągają jej oczy. Zielone, kocie oczy okalane gęstymi rzęsami o głębokim, tajemniczym spojrzeniu. Lustrując twarz dziewczyny
zauważy się jej lekko zadarty nos, wystające kości policzkowe oraz usta. Może nie aż takie pełne, lecz ładnie wykrojone wargi, które pod wpływem układającego się uśmiechu uwidaczniają jej urzekające dołeczki. Męski wzrok przyciągają też jej długie, zgrabne nogi oraz całkiem atrakcyjna sylwetka. Elizabeth swoim ubiorem lubi podkreślać swoje atuty, lecz zna granice dobrego smaku.
Witam
wszystkich. Karta także znajduje się na innym blogu.
W kwestii wątków, czy powiązań jestem chętna i
zapraszam do nich. Ja nie gryzę, Elizabeth też. Wizerunku użyczyła
Oliwia Wilde.
[ Tamten umiera:) zapraszam więc i pasuje mi;) ]
OdpowiedzUsuńMatthew właśnie wracał z jednego z ważniejszych spotkań w jego życiu. Właśnie zawarł umowę, na mocy której stał się właścicielem sieci kasyn w całych Stanach Zjednoczonych i wciąż był w szoku, że mu się to udało. Nie zwracał uwagi na ludzi dookoła, ani otaczający go świat. Ciągle zastanawiał się, jak to możliwe, że za bezcen kupił coś wartego miliardy dolarów. Czyżby był aż tak przekonujący?
OdpowiedzUsuńChciał złapać taksówkę, ale – widząc jeden wielki korek zamiast ruchu drogowego – zrezygnował z tego jakże durnego pomysłu i poszedł w kierunku metra. Nie miał nic przeciwko spacerkowi, a i nie pogardzi środkiem transportu publicznego. Nie jechał nim od dobrych kilku lat, więc czemu nie?
Przeskoczył ponad bramkami(po cholerę je tu stawiają? Przecież i tak nikt nie kupuje biletów…) i wsiadł spokojnie do podziemnego pociągu. Rozglądał się za wolnym miejscem, przy okazji powoli i bez żadnych emocji przyglądając się obcym twarzom. Gej, prostytutka, chichoczące małolaty, menel, Liz, mała dziewczynka na kolanach tejże, para studentów całująca się bez opamiętania… Otworzył szeroko zaszokowane oczy i wrócił spojrzeniem do Liz i dziewczynki. O cholera jasna. Co ona tutaj robi?! I dlaczego akurat koło niej jest jedyne wolne miejsce w całym przedziale?!
Nie miał ochoty stać przez dwadzieścia minut, więc – chcąc-nie chcąc – podszedł i usiadł koło swojej niespełnionej miłości. Chciał się odezwać, ale nie wiedział, jak zacząć. Miał świadomość, że i ona go rozpoznała, co tylko utrudniało sprawę. Z resztą, co miałby powiedzieć, gdyby było inaczej? „Hej, pamiętasz mnie”? I, poza tym, skąd ona wytrzasnęła to dziecko?!
- Cześć, Lizzie. – Zdał się na prostotę. Choć może nie do końca… Nazywał ją Lizzie w chwilach wyjątkowej słabości, kiedy nie mógł przestać na nią patrzeć i miał „miłosny napad”. Nie, zdecydowanie nie zaczął dobrze.
Jedynym pocieszeniem było dla niego to, że – jeśli chodzi o tą dziewczynę – rzadko kiedy robił coś dobrze.
[To doprawdy wspaniałe uczucie! Spróbuj na swoim bracie.]
OdpowiedzUsuń- Szukałem cię – powiedział, nie zwracając większej uwagi na jej pytanie. Czy to miało jakieś znaczenie, co działo się w jego życiu? Ważniejsza była ona. Co robiła, z kim była… Dlaczego od niego uciekła? Kiedy się z nim wiązała, wiedziała, na co się pisze.
Kiedy tylko ta bzdurna myśl wpadła mu do głowy, miał ochotę przywalić w ścianę. Ona wiedziała, na co się pisze. On też wiedział. Miał ją kochać, wielbić i nie ranić, pod żadnym pozorem. Miał być z nią, nie na przypadkowych imprezach z przypadkowymi ludźmi. Była od niego o wiele dojrzalsza, a teraz to wrażenie się pogłębiło. On od zawsze zachowywał się jak duże dziecko. Wymachujące pistoletem na prawo i lewo, bojące się wystrzelić, lecz nie czujące strachu przed udziałem w ulicznej jatce na noże.
Przyglądał się profilowi kobiety, która niegdyś tak cudownie wdarła się do jego życia, i zastanawiał się, jak mógł pozwolić jej odejść. Ludzie! Jak mógł pozwolić, by zniknęła od tak, by ułożyła sobie swój świat na nowo, bez niego, lecz – najwidoczniej – z kimś innym, z kim obecnie miała dziecko?!
Już chciał zaprotestować, że przecież wcale go nie interesowały wszystkie kobiety, tylko jedna, konkretnie ona, ale odpuścił. Miała rację, a przynajmniej takie robił na niej wrażenie swoim zachowaniem. Jakby mogła zainteresować go którakolwiek z tych wytapetowanych nowojorskich dup, bez szacunku dla siebie i własnego ciała! Podziwiał ich aparycję, to prawda, czasami z nimi flirtował – no, okej, robił to przez większość czasu… - ale nigdy nie zainteresował się żadną na poważnie. Nigdy nie zdradziłby swojej Lizzie.
OdpowiedzUsuńJuż chciał wytłumaczyć ten fakt Elizabeth, kiedy jej kolejne słowa dosłownie przygwoździły go do krzesła.
- Jak to, was? – Zdziwił się, spoglądając bez zrozumienia na kobietę. Ta jednak znikała już w tłumie wysiadającym z metra i mógł podziwiać jedynie śliczną dziewczynkę w jej ramionach. Przyjrzał się dziecku uważnie i…
- O, kurwa mać – wyrwało mu się, gdy pędził w stronę s w o j e j kobiety i swojej c ó r k i. Niebyło wątpliwości. Te same oczy, identyczny odcień włosów i kształt ust też jakby podobny. Czuł, że biegnie za wolno, hamował go tłum, ale nie poddawał się. Dopadł je na ruchomych schodach, zdyszany, prawdopodobnie bez portfela, ale zbyt …zbyt, żeby się tym przejmować.
- Cz-czy to moja cór-rka? – Ni to wyjąkał, ni to wysapał, ale wypowiedział pytanie głośno i w miarę wyraźnie.
[Witam, witam ;) To jam chcę wątek tylko może masz pomysły na jakieś powiązania/relacje? :D]
OdpowiedzUsuń[O! Mnie jak najbardziej się podoba ;)]
OdpowiedzUsuńKolejna impreza, a co za tym idzie kolejny kac. Głowa pęka, wymiotować się chce, brak sił na ruszenie się z miękkiego i ciepłego łóżka. Właśnie tak czuła się w tej chwili Thalia, zakopana pod cienkim kocem, którym wczoraj zdążyła się przykryć nim zasnęła. Szczerze? Już dawno powinna się przyzwyczaić do takiego stanu. W końcu czuła się tak niemal codziennie, bo niemal każdego wieczora łaziła na imprezy, gdzie szalała do białego rana. Całe szczęście, że zajęcia na uczelni miała w południe, toteż miała czas na wyspanie się i ogarnięcie. Tylko, że dzisiaj był weekend, za co Thalia w duchu dziękowała wszystkim bogom i bóstwom. A mimo to, po godzinie leżenia na łóżku i wpatrywania się w sufit, wreszcie wygramoliła się ze swojego gniazdka i ruszyła do łazienki, aby tam wziąć zimny, orzeźwiający prysznic. Później makijaż, świeże ciuchy, no i oczywiście szybkie śniadanie, by już po chwili zamknąć swoje mieszkanie i zjechać na dół apartamentowca, w którym mieszkała.
Dzisiejszego dnia kompletnie nie miała ochoty byczyć się samotnie w domu. Więc co postanowiła zrobić? Ano odwiedzić przyjaciółkę, a jakże! W drodze do jej mieszkania oczywiście zaszła do cukierni, gdzie kupiła jakieś ciasto, do tego kilka pączków, dwie kawy i oczywiście lizaka dla małej Alice. Bo przecież nie ładnie tak iść w gości z pustymi rękami, prawda? No właśnie. I mimo, że Thalia niekiedy zachowywała się, jakby była wychowana w jakimś buszu, niekiedy umiała się zachować. Szczególnie, gdy zachowywała stan trzeźwości.
Po dłużej wędrówce, stając w końcu przed drzwiami Elizabeth, przełożyła wszystkie siatki i tacką z kawami do jednej ręki, aby druga móc swobodnie zapukać do drzwi. Oczywiście nie tak głośno, jak miała to zwyczaju, gdyż była świadoma tego, że Alice może spać. A przecież nie chciała jej obudzić. Niech sobie dziecko pośpi i matce nie marudzi. No i oczywiście nie przeszkadza im w rozmowie.
Samara tego dnia nie miała większych planów. Upał był tak wielki, że nie miała najmniejszej ochoty wystawić czubka nosa poza dom i nie miała zamiaru tego robić. Sprzątała więc mieszkanie i porządkowała wszystko. Potem oczywiście gotowała. Obiad, który i tak miała zamiaru oddać swojej przyjaciółce z góry, bo sama go by nie zjadła. Uśmiechnęła się, gdy usłyszała dzwonek. Kto to mógł być?
OdpowiedzUsuńPisnęła wręcz radośnie na widok swojej przyjaciółki z córeczką. Zaśmiała się i przytuliła swoje ukochane dziewczyny.
[Wybacz, za mój "dziki mejl". Jak zwykle, Młodej nie chciało się wylogowywać :|
OdpowiedzUsuńW sumie, to nie mam czemu narzekać. Mnie też się nie chciało przelogować ;]
- Dobrej nocy, Lizzie – szepnął za nią, po czym spojrzał na kartkę, którą mu dała. Te cyfry i litery miały wyryć mu się w pamięci już na zawsze. Wiedział o tym doskonale, zdążył już poznać siebie. Wiedział też, że tej nocy nie zaśnie. Nie po tym spotkaniu.
Faktycznie, nie spał ani trochę. Nawet nie starał się zasnąć. Wróciwszy do domu wskoczył pod prysznic, zmył z siebie brud oraz trud dnia, wypłukał się z wszystkich emocji. Na zimno kalkulował, rozmyślał, zastanawiał się, czy to faktycznie jego dziecko? Czy mógł być aż tak złym człowiekiem, by najbliższa i najważniejsza dla niego osoba ukrywała przed nim coś TAKIEGO w sekrecie?
Noc spędził w siłowni, czy też sypialni na nią przerobionej. Wysiłek fizyczny, tego mu było trzeba. Musiał się czymś zająć, by nie zwariować. Kontrolował więc swoje ruchy, wykonując je sprawnie i w jednym rytmie. Raz - dwa, raz – dwa. Przestał myśleć, przestał czuć. Kiedy znudził się podnoszeniem ciężarów, przeszedł do innego przyrządu do ćwiczeń. I znów to samo.
Z takiego letargu wyrwał się gdzieś koło szóstej rano. Wstał, wziął długą i gorącą kąpiel, ubrał się w garnitur, złapał komórkę i teczkę, po czym wybiegł z mieszkania. Z pamięci wstukał do telefonu numer Elizabeth Evans, po czym nacisnął zieloną słuchawkę. Było dziesięć po ósmej. Wcześnie, ale znając dziewczynę, była na nogach już jakieś dwie i pół godziny. Usłyszał trzy sygnały, zanim odebrała.
- Będę u ciebie za godzinę, dobrze? – Wiedział, że tak, zanim potwierdziła porę. Nie uśmiechnął się. Złapał taksówkę, która zawiozła go do najbliższej kwiaciarni, gdzie kupił dwie rzeczy.
Pierwszą z nich był ogromny pluszowy miś w kolorze ecru. Uroczy, z uśmiechniętym pyszczkiem i jasno fioletową wstążeczką zawiązaną na szyi.
Drugi zakup był bardziej typowy dla sklepu. Matthew wybrał ulubione kwiaty Lizzie, po czym – z niewielką pomocą miłej i ładnej ekspedientki – skomponował z nich piękny bukiet. Połączenie nieco dziwne, bo czarne róże, konwalie oraz bez, lecz indywidualne i o cudownym zapachu.
Wrócił do czekającej na niego taksówki, po czym podał siedzącemu za kierownicą mężczyźnie adres , jaki wczoraj zapisała mu matka jego dziecka. (Przynajmniej sądził, że ona nią właśnie jest...). Zadzwonił dzwonkiem i szybko schował za sobą prezenty dla swoich dziewczyn.
[A miałem inną możliwość, niż to zrobić? ^^]
OdpowiedzUsuńMatthew uśmiechał się lekko, niepewnie, gdy wchodził do mieszkania Elizabeth. Pociągnął lekko nosem i skrzywił się nieznacznie.
- Paliłaś. – Bardziej stwierdził, niż zapytał. Nie znosił, gdy paliła. On mógł niszczyć swoje zdrowie, palić wszystko, co mu się nawinie, ale ona nie powinna. Nagle przyszło mu na myśl, że to nie jest to, co kobieta chce usłyszeć od swojego dawnego ukochanego po długiej rozłące.
Uśmiechnął się wiec do małej, która śmignęła mu przed oczami, po czym odwrócił się do jej matki, wyciągając zza pleców prawą rękę.
– Wiem, że to nic takiego, ale chciałem ci sprawić przyjemność – powiedział wręczając jej bukiet. Nie był największy. Był rozmiarowo – i wizualnie – po prostu idealny. – Dla małej też coś mam. Mogę? – spytał, wskazując na pomieszczenie, w którym zniknęła dziewczynka.
Zachowywał się jak dzieciak, który kiedyś uciekł z domu, narażając się na bycie potępionym przez rodziców, a teraz chciał wrócić i wkupić się z powrotem w ich łaski. Niepokorny niegdyś bachor, który wreszcie zaczął dorastać i miał nadzieję na naprawienie starych błędów.
| Matthew
Uśmiechnął się do dziewczyny, widząc poczęstunek. Nie widział nic złego ani nienormalnego w jedzeniu i winie, które zauważył. I stwierdzał to z niechęcią, bo miał nadzieję, że jeszcze żywi do niego jakieś uczucia. Najwidoczniej się pomylił.
OdpowiedzUsuń- Na twoją pyszną sałatkę? Zawsze i wszędzie! – Zaśmiał się, przełamując nieco sztywną atmosferę. Wciąż roześmiany podszedł do małej dziewczynki i przy niej uklęknął, mając nadzieję, że dziecko się go nie przestraszy.
- Cześć, mała. Jestem Matt, a ty? – zapytał, bo wciąż nie poznał jej imienia. Nie wyglądała na przestraszoną, wręcz przeciwnie, toteż wyciągnął zza pleców lewą rękę i pokazał jej misia, który siedząc dorównywał jej wzrostem. – Fajny? Mam nadzieję, że się polubicie. To jest… Popo – wymyślił na poczekaniu – i bardzo się wstydzi. Bo widzisz, Popo nigdy nie poznał takiej ślicznej dziewczynki jak ty. Pomożesz mu przezwyciężyć wstyd?
Nie był do końca pewien, co plecie. Mała była słodka, urocza, uśmiechnięta i pełna życia. Wyglądała – ba!, nawet się tak zachowywała – jak… No, cóż. Jak młodszy on. W metrze nie miał okazji przyjrzeć się dziewczynce dokładniej, ale teraz był pewien.
Właśnie został ojcem.
Kiedy upewnił się, że dziecko zajęło się nową zabawką wrócił spojrzeniem do Liz.
- Elizabeth… - Nie miał pojęcia, co więcej może powiedzieć. Jego oczy, jak zwykle, mówiły wszystko za niego. To, jak się cieszy i jak jest zszokowany, że się boi, ale chce spróbować stać się częścią życia swojej dawnej miłości i swojego dziecka. Nie wiedział, jak jej to przekazać, w jakie ubrać słowa. Wciąż zastanawiał się, dlaczego wtedy od niego uciekła. – Może usiądźmy… - porządził się mieszkaniem panny Evans i opadł na kanapę bez sił. Jego spojrzenie przenosiło się z jednego dziewczęcia, na drugie. Sytuacja była dla niego napraaaaawdę trudna.
|| Sama-Wiesz-Kto xd
Bankiety jak i inne biznesowe spędy były miejscem, w którym Chuck czuł się jak ryba w wodzie. Już od dziecka wykazywał się smykałką do robienia interesów, a dzięki swojemu charakterowi jak i chciwości był w stanie sprzedać nawet swoją dziewczynę aby zarobić, ten typ tak miał.
OdpowiedzUsuńJednak był taki typ imprez, które nie były w jego guście zapewne ze względu na dość drętwą atmosferę. Dziś właśnie tak było.
Znudzonym spojrzeniem omiótł zgromadzonych na sali gości i sam rozłożył się nieco wygodniej na krześle, na którym siedział.
Jego uwagę przykuła młoda dziewczyna, która najwyraźniej była w tym miejscu jedyną osobą, na której można było zawiesić oko na dłużej niż na ułamek sekundy.
I tak właśnie robił panicz Bass.
[Olivia <33. I House na przedostatnim gifie, a więc oficjalnie zaczynam Cię wielbić. Strzelmy sobie jakiś wątek, co? Elizabeth i Ophelia powinny się znać przynajmniej z widzenia, to na pewno. Ustalamy jakieś ściślejsze powiązania?]
OdpowiedzUsuńOphelia Dashwood
A Chuck jak to Chuck. Swoim znudzeniem wręcz kipiał ostentacyjnie pokazując jak wielkim niewypałem okazał się ten spęd. Oczywiście miał on na celu w przyjemnej atmosferze załatwienie kilku arcy ważnych biznesowych spraw jednak czy było przyjemnie?
OdpowiedzUsuńDla młodego Bass'a zdecydowanie zbyt sztywno. Kiedyś zapewne zabrałby dwie młode pracownice ojca i zniknął w swoim apartamencie, dziś jednak nieco dojrzalszy zrezygnował z tej opcji, ciesząc się jedynie widokiem pięknych kobiet tak jak w typ przypadku, młodej piosenkarki najwyraźniej równie znużonej i samotnej co on sam.
Radiowóz zatrzymuje się przed wielkim, grubym murem. Nad nim widzisz dumnie wznoszący się budynek. Funkcjonariusz policji otwiera tylne drzwi samochodu. Wyciąga Cię na zewnątrz. Nadal masz zakute w kajdanki ręce. Rozglądasz się wokoło. Zupełnie nie wiesz gdzie jesteś. To miejsce nie przypomina tego, w którym byłeś ostatnio, nawet płyty chodnikowe wyglądają inaczej. Według niektórych służb taka terapia szokowa ma nakłaniać do zmian.
OdpowiedzUsuńJeden z policjantów pchnął cię do przodu. Idziesz przed siebie. Zbliżasz się do czarnej, żelaznej bramy. Przy niej zatrzymuje Cię drugi funkcjonariusz. Za bramą stoi dwóch mężczyzn o szerokich barkach ubranych w granatowe mundury. Na piersi po prawej mają małe tabliczki z nazwiskami. Gdzieś z oddali idzie mężczyzna w czarnym garniturze. Poważny i wyprostowany. Brama się otwiera i wpuszczają Cię do środka. Policjanci ściągają ci kajdanki. Jeden z nich życzy Ci miłej zabawy w Szkole dla Trudnej Młodzieży.
Szkola-Dla-Trudnej-Mlodziezy.blogspot.com