poniedziałek, 2 lipca 2012

Annie, Annie Fitzgerald.

♣ Annalise Hannah Fitzgerald

♣ Po prostu Annie

♣ Siedemnastolatka

♣ Od września uczennica Constance Billard

♣ W połowie Amerykanka, w połowie Brytyjka

AFILIACJE

♣ H I S T O R I A ♣

    Rodząc się w wpływowej rodzinie od samego początku stawiane są wobec ciebie wymagania. Niektóre bardziej surowe, inne zaś mniej. Uczona jest etykiety, wiesz jak poruszać się wśród ludzi, wiesz jak oczarować ich uśmiechem. Wszędzie chodzisz z wyprostowanymi plecami i głową zadarto wysoko, czubkiem nosa sięgając nieba.
    Poznanie takiego życia dla Annalise nie było możliwe. Dlaczego? Wszystko sprowadza się do związku kobiety i mężczyzny, którzy sobie przeznaczeni, nie mogli porozumieć się w pewnych spornych kwestiach, prowadzących powoli do upadku wielkiej, namiętnej miłości. Ona należała do osób, pochodzących z nizin społecznych - całe życie żyjąca w niewielkiej angielskiej wsi, dopiero na studia wyrwała się do lepszego świata. Gabrielle Stevens, urocza Brytyjka z akcentem, którego nie mogła się pozbyć, poznała w Nowym Jorku, Richarda Fitzgeralda - rozkapryszonego młodzieńca, wywodzącego się z dobrej rodziny, które honor nigdy nie został splamiony.
    Do czasu. Rodzina Fitzgeraldów nie popierała związku Dicka z cudowną Gabi, która może i braki majątkowe nadrabiała wdziękiem i inteligencją, to jednak była poniżej poprzeczki, nad którą wznosili się właśnie oni. Mimo to, Dick, jak nigdy dotąd, walczył o swoją ukochaną. Żyli w siódmym niebie, kiedy Gabrielle wprowadziła się do dużego loftu, będącego nowym nabytkiem przedsiębiorczego Richarda. Nie brali ślubu, nie uważali tego za konieczne - czemu głośno sprzeciwiali się zza oceanu rodzice Gabi. W szczęśliwym związku trwali trzy lata i wtedy też nastąpił przełom, który zaowocował ich rozstaniem.
    Gabrielle oznajmiając ukochanemu, że jest w ciąży, jasno wyraziła swoją opinię na temat świata bogaczy. Świata, w którym nadal nie odnalazła szczęścia, nie licząc Dicka. Richard nie chciał opuszczać Nowego Jorku, swojego spadku, który niedawno odziedziczył po ojcu. W Nowym Jorku był kimś - działaczem giełdowym, właścicielem sieci hotelów i restauracji wysokiej klasy. W ponurej Anglii byłby nikim.
    Nie zatrzymywał jej. Nie utrzymywał z nią kontaktu - zdawać by się mogło, że nie interesował się życiem ukochanej kobiety i nienarodzonego dziecka. Wbrew pozorom, najbardziej na wyjeździe Gabrielle ucierpiała matka Richarda, która polubiła młodą Brytyjkę i nie mogła doczekać się narodzin wnuka. Jej kontakty z jedynym synem ochłodziły się, a ona sama pisała długie i wyczerpujące listy, korespondują z matką Annalise, a potem z nią samą. Richard zaś, rokrocznie, otrzymywał krótką notkę i aktualne zdjęcie Annie - kiedy przyglądał się twarzy swojej córeczki wiedział, że popełnił okropny błąd. Ale jego stopa nigdy nie stanęła w Anglii.
    Dzieciństwo Annalise przepływało w miarę spokojnie - nie wpakowała się w żadne złe towarzystwo, była przykładną uczennicą i zapaloną fanką fotografii. Skromna i wiecznie uśmiechnięta dziewczyna, miała szeroki krąg znajomych, ale niewielką garstkę przyjaciół. W wieku piętnastu lat poznała chłopaka, który skradł jej serce, ale po roku znajomości wyleciał do Stanów Zjednoczonych, zostawiając ją samą, tygodniami wylewającą za nim łzy. Annie poznała wtedy gorzki smak tęsknoty i ból złamanego serca - w tym okresie naoglądała się mnóstwa komedii romantycznych ze szczęśliwym zakończeniem i naczytała się mnóstwa romansów napisanych przez Jane Austen. Nie zwracała też zbytniej uwagi na swoją troskliwą matkę, która z miesiąca na miesiąc robiła się coraz słabsza. W ciągu sześciu miesięcy od wyjazdu chłopaka, Gabrielle przyznała się swojej córce do tego, że jest chora, że nie zostało jej zbyt wiele życia. W tym czasie dziewczyna porzuciła na krótki okres szkołę w całości oddając się rodzicielce, która tak naprawdę była jedyną bliską osobą na Ziemii, która rozumiała ją w całości. Znała jej humorki, wiedziała co oznacza dane spojrzenie bądź mina. Zawsze były tylko we dwie. Stworzone dla siebie. Matka i córka. Dwie przyjaciółki. Dwa serca. Jedna dusza.
    Po śmierci Gabrielle, Annie pozostała bez opieki. Całe swoje życie nosiła nazwisko ojca zgodnie z jego wolą, której matka się nie sprzeciwiała. Według papierów to on był jej prawnym opiekunem, ale to nie on zapukał do skromnego domku, gdzie pomieszkiwała z nią ciotka, blisko sześćdziesięcioletnia stara panna, którą Annalise poznała dopiero na pogrzebie i jak się okazało była jej jedyną rodziną w całej Anglii - na tyle bliską, aby móc sprawować nad nią opiekę.
    Hannah Fitzgerald - babka dziewczyny od strony ojca przyjechała po swoją wnuczkę, wcześniej przemawiając do rozumu upartemu synowi, którym wstrząsnęła wieść o śmierci kobiety, którą nadal darzył uczuciem, mimo tego, że tkwił i nadal tkwi w związku z wiedźmowatą divą. Przygarnął córkę pod swój dach, odstąpił jej jedna z większych sypialni i starając się nawiązać z nią kontakt, coraz bardziej się od niej oddala. Na swoje nieszczęście, Annie przypomina mu strasznie utraconą miłość, może dlatego ich stosunki nie są najlepsze.
    Od dwóch miesięcy z haczykiem, Annalise mieszka w Nowym Jorku. Z wyczekiwaniem czeka na swoje  osiemnaste urodziny, które obchodzi 31 grudnia. Z powodu daty swoich urodzin, do szkoły poszła z dziećmi z rocznika niżej. Częściej, niż w ojcowskim mieszkaniu, którego nazwisko jest niezwykle znane w mieście, bywa w apartamencie babki, która zastępuje jej matkę i która staje się jej przyjaciółką.  Warto też dodać, że Richard jest posiadaczem dwóch mieszkań - apartamentu, w którym obecnie mieszka z córką i loftu, który niegdyś zajmował z matką dziewczyny, jednak Annie jeszcze nigdy tam nie była. Nie ma przyjaciół, rzadko kiedy pozwala sobie na wędrówki po Manhattanie, bojąc się wielkiego miasta i takiej ilości ludzi. Wystraszona, zagubiona, potrzebująca ciepła.
    Po prostu Annie.

♣ C H A R A K T E R ♣

    Mówi się, że należy do tych osób, którym warto poświęcić swój czas. Przynajmniej tak było w Anglii - tutaj, na Manhattanie jest typową, szarą myszką, która boi się wyściubić swój mały nosek poza próg mieszkania. Zawsze była sympatyczną i skorą do pomocy dziewczyną, która miała w zwyczaju oddawać swój ostatni grosz potrzebującym. W starej szkole działała w wielu klubach i na rzecz fundacji charytatywnych, pomagając zbierać pieniądze, ciuchy i wszelkie inne, aktualnie potrzebne rzeczy. Dobra duszyczka? Nie do końca.
    Mogłoby się wydawać, że Annelise to anioł. Blisko, ale warto wiedzieć, że jest aniołem, w którym drzemie diabelska iskra. Annie potrafi pokazać pazur i wykazać się postawą wojownika, drapnąć, ugryźć, a zdeptać. Ktoś tak delikatny, jak ona, przyciąga mnóstwo kłopotów i często pakuje się w niebezpiecznie sytuacje, ale z gracją wychodzi z tego cało. Nie należy do bojaźliwych istotek, które drżą, maszerując ciemną uliczką. Warto wiedzieć, że istnieje jednak parę rzeczy, które wywołują niemal ataki paniki - burza i pająki. Jako dziecko walczyła również z lękiem wysokości, ale teraz nie ma z tym większego problemu.
    Zazwyczaj na jej twarzy gości promienny, łagodny uśmiech, przy którym mienią się jej oczęta. Jednak po śmierci matki - rzadko kiedy opuszcza ją ponury humor i przygnębienie, którego nie może się pozbyć. Czuje się niezwykle samotna, co paradoksalnie odbija się na jej kontaktach z ludźmi - nie ciągnie jej do tłumu, nie szuka na siłę pocieszenia, dobrze wiedząc, że może wypłakać się w ramionach babki. Annie bardzo łatwo doprowadzić do płaczu - płacze ze szczęścia i ze smutku, ze wzruszenia i nawet bez konkretniejszego powodu. Udaje silną, choć taką nie jest - chce być twardą kobietą, jak jej matka, nie potrzebując nikogo innego do szczęścia. Zawsze marzyła o tym, aby być samodzielną istotą - znowu biorąc przykład z Gabrielle - ale nie jest jej to pisane. Często opiera się na opiniach innych i działa pod ich dyktando.
    Gdy jest w dobrym nastroju, potrafi śmiać się godzinami. Humor łatwo poprawiają jej słodycze, dobre filmy lub długie rozmowy z kimś bliskim - niestety, w Ameryce brakuje jej takich osób.
    Jest wielką fanką fotografii. Kiedy tylko może, nosi przy sobie zwykły aparat cyfrowy, nierzadko jednak bierze bardziej profesjonalny sprzęt, którym obdarowuje ją ojciec. W stosunku do Dicka jest nieco oschła, ale powoli przełamuje swój opór i zdarza jej się nawet usiąść obok niego wieczorem i po prostu porozmawiać. Nie wypytuje go o przeszłość, uznając, że to, co powiedziała jej matka jest wystarczającym źródłem wiedzy.
    Artystyczna dusza, chcąc rozwijać się w tym kierunku w przyszłości. Często szkicuje i odpływa w swój własny świat, w którym czuje się kompletnie bezpieczna. Jest niezwykle delikatną i subtelną młodą kobietką, która nie boi się pokazać swojego charakteru. Po ojcu odziedziczyła pewną zgryźliwość, zdarza jej się być wredną, ale to w wyjątkowo kryzysowych sytuacjach. Marzycielka, bujająca w obłokach, kiedy tylko się da. Romantyczka, wierząca w wielką miłość i w rycerza, który przyprawi ją o szybsze bicie serca. Mająca swoje rację, nie przyzwyczajona do luksusu, skromna istotka, która tylko czeka, aż przygarniesz ją pod swoje skrzydła.
    Po prostu Annie.

♣  W Y G L Ą D ♣

    Jak wygląda? Wszyscy mówią, że wykapana z niej mamusia, jedynie oczy miały różne. Kolor tęczówek, Annelise odziedziczyła po ojcu, dlatego też na świat patrzy czystymi, szarymi oczętami, w które można wpatrywać się godzinami. Śliczna? Może i. Dla niektórych. Uważana za przeciętną dziewczynę, może dlatego, że nigdy nie podkreślała swojej urody mocniejszymi kosmetykami, wyuzdanymi ciuchami i śmiesznymi fryzurami.
    Skromna z długimi, jasno brązowymi włosami, które miękko opadają na jej drobne ramiona, tworząc delikatne fale. Nieczęsto zdarza jej się katować je prostownicą, suszarką czy innymi przyrządami, które mogłoby je zniszczyć. Uwielbia swoje włosy za to, że są lekkie i niezwykle miękkie - zupełnie takie, jak miała jej matka. Właściwie to, Anne ma włosy jaśniejsze o jeden czy dwa tony, głównie dlatego, że rodzin a jej ojca to jasnowłosi ludzie.
   Mały nosek i ładnie wykrojone usteczka. Nieco podłużna buźka z wyraźnie zarysowanymi kościami policzkowymi i żuchwą. Małe uszy, których nie zdobi ani jeden kolczyk - podobnie, jak pozostałych części ciała.
   Wzrostu ma niewiele - mierzy przeciętne metr sześćdziesiąt, ale nie dodaje sobie centymetrów butami na wysokim obcasie. Powód? Nie umie się na nich poruszać i czuje się tak, jakby chodziła na szczudłach - a przynajmniej tak jej się wydaje. Może poszczycić się szczupłą, ale nie przeraźliwe chudą sylwetką, przy czym ma strasznie ostający obojczyk i kości przy barkach. Nawet, jeśli chciałaby to zmienić - nic z tym nie zrobi, tym bardziej kościstymi kolanami.
    Ubiera się zwykle swobodnie i luźno. Na pewno nie nadąża nad trendami, które panują na Upper East Side, gdzie teraz mieszka, przez co staje się jeszcze bardziej przeciętna dla tutejszej młodzieży.



[Witam! Ja wiem, że karta średniej jakości, ale będzie ulegać zmianie. Stać mnie na więcej. Jak widać, Annie jest nowa w Nowym Jorku, więc można z nią kombinować jakieś wątki, a także powiązania, które nie mają jednak więcej, niż dwa miesiące. Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś chętny, aby z nią porozmawiać. Pozdrawiam! :)]

18 komentarzy:

  1. [Witam, witam. Karta ładna, postać ciekawa. Miłej zabawy]

    OdpowiedzUsuń
  2. [ano można tak zrobić, skoro te apartamenty będą pewien kawał drogi od siebie, bo Gregory to lubi się przechadzać tędy i tędy. zastrzegam od razu, że on to nerwowy jest i niecierpliwy, więc do łatwych nie należy! :D]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Można coś w związku z tym zrobić, choć będzie to trudne, bo Zoya nieczęsto zmuszona była wychodzić z hotelu. ;)]

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak wiele kłamstw zdołał chłopak usłyszeć tak z pewnością była jedna prawda - Nowy Jork nigdy nie był cicho. Nawet jeśli była to głucha noc. Może stawał się bardziej niebezpieczny, przez co ludzie schodzili na zewnętrzną stronę chodnika, krawędź tuż przy ulicy, niżeli błąkali się pod ścianami apartamentów, domostw i kamienic. Było to o wiele bezpieczniejsze i rozsądniejsze. Łatwo było uciec.
    Chłopak już przestał zwracać uwagę na wszystko, co go otaczało. Przywykł do atmosfery, do hałasu, jaki panował na Manhattanie. Elitarne grupki słaniały się na obolałych, przepitych nogach, gdy taksówki jeździły w tę i z powrotem, przewożąc coraz to insze osobniki, przedstawiające przez ubiór swoją wartość.
    Dzisiaj postanowił użyć swoich nóg, a nie czterech kół i szofera. Spacer był zdrowy, a przede wszystkim relaksujący. Zwłaszcza o nocnej porze, gdy lekko chłodnawy wiatr rozwiewał poły marynarki narzuconej na ramiona chłopaka.
    Wracał właśnie od jednego ze znajomych, pogwizdując cicho pod nosem i wsłuchując się w muzykę, wydobywającą się ze słuchawek dokanałowych. Ot, takie małe, a cieszy! Bo nie musiał słuchać idiotów idących obok niego, którzy gawędzili o jakichś meczach amerykańskiego footballu, nie musiał wsłuchiwać się w piejące dziewczęta, które zachwycały się jego osobom (choć jak tu można przejść sobie obojętnie obok Grega?). I brzmiała cudowna muzyka.
    Drogę ściął o dróżkę w Central Parku, nie chcąc obchodzić go na około. Nie dlatego, że się bał. Tylko już tyle razy wracał tamtą drogą, że mu się "przejadło".
    Akurat dochodził do fontanny, przy której jakaś dziewczyna się pochylała. Przystanął sobie dalej, wyciągnął słuchawki z uszu i otaksował ją spojrzeniem.
    - Rano lepiej przychodzić. Więcej monet wypada, łatwiej pozbierać - odparł kąśliwie, unosząc kącik ust w wrednym uśmiechu.

    [jedna prośba - nie pisz tak długich, bo ja po prostu nie daje rady, a źle się czuję, gdy pisze dwa razy krótsze odpowiedzi! (;]

    OdpowiedzUsuń
  5. Od piątego roku życia mieszkał w Nowym Jorku i musiał się do tego przyzwyczaić, choć nie ukrywał, że kiedy tylko zawitał do Dublinu i była tam cisza - istny balsam do chłopięcych uszu! Nie musiał przeklinać na drugi dzień, choć i tak tego nie robił. Czuł się lepiej, gdy bębenki nie były obolałe od krzyków i nawoływań, od tysiąca gam i pisków opon samochodowych.
    Nowy Jork nie był aż taki doskonały, jak ludziom mogłoby się wydawać. Przynajmniej on miał takie zdanie, choć nie uważał od razu, że trzeba stąd jak najszybciej pryskać. Tu właśnie najlepiej jest się rozwinąć.
    Westchnął cicho i wsunął ostentacyjnie dłonie w kieszenie marynarki. Chwilę tak postał, a potem skierował się do dziewczyny, podchodząc bliżej.
    - Wiem - odparł z kolejnym westchnięciem, unosząc wzrok na niedługi moment. - Sam swego czasu wrzuciłem z naiwnością monetę. Do dzisiaj się nie spełniło, bo jest to niemożliwe - dodał, przyglądając się tafli wody, która delikatnie poruszała się pod wpływem wiatru.
    Tak, realizm i złośliwość Grega nie była najlepszą parą, aczkolwiek chłopak na to wszystko nie narzekał. Przynajmniej nie miał obaw, co do tego, co mówi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [u mnie to różnie bywa. uda mi się napisać "epopeję" uda mi się coś krótszego, ale cztery zdania to nie, już od dłuższego czasu. ;d]

      Usuń
  6. Gregory Rowan3 lipca 2012 00:06

    Spojrzał na falę wody, która z rana powinna być oczyszczona, a potem przeszedł kolejne metry w bok. Nigdy nie stawał w jednym miejscu, gdy z kimś rozmawiał. A jeśli już to kiedy nie było gdzie się przesuwać, co było utrapieniem dla chłopaka.
    - Oj, nie znasz życia jeszcze - mruknął w zamyśle, spoglądając gdzieś w bliżej nieokreślony punkt, jak to zwykł robić, wspominając.
    Mimo że chłopak niewiele starszy był to pozwolił sobie na zaintonowanie swojej wypowiedzi niczym mędrzec poczciwej daty, który widział niejedną śmierć i niejedne narodziny.
    - Jest mnóstwo rzeczy niemożliwych - stwierdził, odwracając się nagle i kierując ku kamiennej ławce, na której zasiadł.
    Nie miał zamiaru siadać na mokrych brzegach fontanny, a też za leniwy był, żeby stać cały czas koło dziewczyny. - I nawet dziecięca, desperacka mocna wiara nie uczyni z tego rzeczą możliwą - dodał jeszcze, zasiadając sobie wygodnie.
    Mówił to, co wiedział. Nieistotnym już było, co chłopak sobie życzył. Poza tym nie wolno o tym mówić, bo już w ogóle się nie spełni, prawda? Do tego on nie dążył.

    [no tak! ja w dodatku jestem padnięta, więc wszystko tak marnie mi wychodzi.]

    OdpowiedzUsuń
  7. Gregory Rowan3 lipca 2012 00:20

    Zapewne gdyby powiedział dziewczynie, co było jego skrytym marzeniem, sama zrozumiałaby siłę niemożliwości jego urzeczywistnienia. Nie miał jednak takiej potrzeby, ani też wewnętrzne "ja" nie pozwalało na to, żeby się podzielił.
    Nigdy nie można komuś ufać stuprocentowo, Rowan, pomyślał sobie, gdy posyłał uśmiech dziewczynie.
    Uwielbiał słyszeć ironię, a że on sam często się nią posługiwał to już w jakiś sposób udało mu się odróżnić normalny ton od złośliwych.
    Odchrząknął cicho, potem uniósł się nieco, sięgając dłonią po drobną dłoń dziewczyny, na której zacisnął palce, układając ją w sposób taki, jakby zaraz miał pocałować. Musnął ją delikatnie, choć nie miał ku temu powodów. Wystarczyło lekkie skinięcie głową i uniesienie dłoni dziewczyny.
    - Gregory - odparł zgodnie z prawdą, bo nieraz dziewczyna mogła usłyszeć fałszywą godność, do czego powinna się przyzwyczaić.
    Cóż, zdążył się wyuczyć zasad kultury i poszanowania względem kobiet, jakie wpajała mu matka i babka. Ojciec też brał w tym udział, ale jego praca skutecznie to utrudniała.
    Nie pytał czy dziewczyna jest nowa, bo nie miał bladego pojęcia. W końcu mógł ją kilkakrotnie widzieć na Manhattanie, a nie musiał koniecznie pamiętać. Ponad milion osób tutaj mieszka - kto mógłby aż tyle spamiętać, gdy nie ma "przypadłości" pamięci ejdetycznej?!

    OdpowiedzUsuń
  8. Gregory Rowan3 lipca 2012 00:40

    Zmarszczył brwi i po chwili pokręcił głową.
    - Nie, do Archanioła mi daleko. - odparł z dość nikczemnym uśmiechem. Nie oznaczał on jednak, że chłopak ma względem dziewczyny jakieś plany. Brońże się, nigdy w życiu! Zachował w sobie człowieczeństwo i wiedział, gdzie jest umiar, a gdzie przesada. - Gregory - poprawił ją, posyłając weselszy uśmiech, który wyrażał rozbawienie. - Wiem, że ładne - żachnął się, puszczając dłoń dziewczyny. Uznał, że już trochę przetrzymał, a takie nadprogramowe trzymanie nie leżało mu na rękę.
    Odsunął się od wciąż nieznajomej dziewczyny, poprawiając rękawy marynarki, żeby było mu wygodnie.
    - Kiedy się przeprowadziłaś? - spytał nagle, spoglądając na nią spode lekko przymrużonych powiek.
    Chyba nie musiał wyjaśniać powodu swojego pytania. Od razu było słychać, że akcent nie był amerykański. Istotnie - europejski, typowo brytyjski, a takich się trochę nasłuchał! Sam nawet potrafił takowy uzyskać, choć musiałby wiele czasu na tym spędzić.

    OdpowiedzUsuń
  9. [Ciacho, ciacho, w końcu to Jamie <3 A ja tu widzę Astrid na zdjęciach *,*
    Ja też dopiero jutro wezmę się za czytanie twej karty, bo teraz me ślepia się zamykają. Aczkolwiek wątek przewiduję :D

    Anthony]

    OdpowiedzUsuń
  10. [Ano ja również to zauważyłam, a jakże! Ha! A ja nawet mam pomysł jak mógłby się na nią natknąć. Co ty na to, aby ojciec Annie chciał zorganizować jakąś imprezę w barze Tony'ego, więc mój chłopczyna przyszedłby do jego apartamentu, ale nie zastałby jego tylko właśnie Annie? ^^]

    OdpowiedzUsuń
  11. [jejku, jestem w tym beznadziejna. wolę się rzucać na zaczynanie, bo to zawsze łatwiejsze i ludzie nie muszą czytać moich pomysłów wziętych, że tak powiem, z dupy xD a teraz to już w ogóle mam jakąś pustkę w głowie, o.]

    OdpowiedzUsuń
  12. [Zacznę, zacznę. Znaj me dobre serce, o pani!]

    Jako, że właścicielem klubu był nie tylko on, a również jego kuzyn, który zainwestował w ten cały interes, oboje podzielili się obowiązkami. I tak się złożyło, że Tony przypadła część ze wszelką papierkową robotą, czyli wszelkie rachunki, zapotrzebowanie na alkohol, zatrudnienie pracowników, no i oczywiście rozmowy w sprawie wynajęcia lokalu. I choć panicz Wayne na początku niezmiernie się dziwił i oczywiście cieszył, że w tak krótkim okresie czasu jakim był rok, ludzie pokochali ten klub i niemal połowa Nowego Jorku chciała go wynająć na wszelkie huczne imprezy, tak teraz do wszystkiego się przyzwyczaił i grzecznie chodził na umówione spotkania, odwalając papierkową robotę. Ale w sumie nie miał nic przeciwko. Wolał siedzieć w papierach starać się o klientów, co robił jego kuzyn. Był w tym lepszy, a jakże! On, w przeciwieństwie do Tony'ego, wręcz uwielbiał to całe bogate towarzystwo. Szastał pieniędzmi na prawo i lewo, chwalił się nowiutkim samochodem i co noc miał inną dziewczynę. A panicz Wayne po prostu tak nie umiał. Co poradzić, został zupełnie inaczej wychowany.
    Kolejny dzień w pracy, kolejny klient do odwiedzenia. I jak zwykle to on musiał się pofatygować do apartamentu klienta, ażeby wszystko ustalić. Toteż swoim ukochanym mercedesem podjechał pod odpowiedni budynek, wspiął się kilka pięter w górę i w końcu stanął przed odpowiednimi drzwiami, w które głośno zapukał. Miał nadzieję, że szybko pójdzie i zaraz będzie mógł stąd czmychnąć do swojego mieszkania. Bo kto jak kto, ale Tony wręcz nienawidził takich miejsc jak to. Obrzydliwie bogate, sterylnie czyste i ogromne. O wiele bardziej wolał przytulne gniazdka, gdzie można było usiąść wygodnie w fotelu i rozkoszować się ciszą i spokojem, ot co.

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie zdziwiłby się szczególnie, gdyby ktoś powiedział mu, że boi się tego miasta. Sam Tony, gdyby przyjechał tu z jakiegoś spokojnego miasteczka czy zupełnie innego kraju, również bałby się tego miejsca. Ale on spędził tutaj dwadzieścia pięć lat i już się do wszystkiego przyzwyczaił. Przyzwyczaił się do wiecznie śpieszących się ludzi, czy do miejskiego gwaru. Mimo to, wciąż to wszystko go irytowało. I właśnie dlatego miał swoje mieszkanie, gdzie żaden hałas z zewnątrz nie dochodził. Cisza i spokój to było coś, co było mu codziennie potrzebne, aby nie oszaleć i nie wyjechać z miasta w ciągu kilku godzin. Jak widać, na razie to skutkowało, ale jak długo? Ile czasu minie zanim w końcu zdecyduje się stąd wyjechać? I czym będzie się zajmował, gdy będzie zbyt daleko, aby zajmować się klubem? Och, na pewno by coś wymyślił. Ale po co planować na zaś, skoro wciąż pewny czy stąd wyjdzie? Może utknął tutaj na dobre?
    Kiedy po kilku długich sekundach ktoś nareszcie otworzył drzwi, odetchnął z ulgą. Widząc jednak przed sobą niską, ciemnowłosą nastolatkę, uniósł w górę swoje krzaczaste brwi i mimowolnie zerknął na mieszkanie, które znajdowało się za tą drobną osóbką. I niestety nic nie wskazywało na to, że ktoś prócz niej jest w domu. Świetnie, po prostu świetnie. A może pomylił apartamenty? Miał cichą nadzieję, że tak, bo nie uśmiechało mu się wracać do mieszkania bez załatwienia wszystkiego.
    -Ja do Richarda Fitzgeralda. Jest może? - spytał po chwili ciszy, swoje niebieskie ślepia na powrót wbijając w twarz nieznajomej dziewczyny.

    OdpowiedzUsuń
  14. No tak, podobnie było z Tony'm. Wychował się w zwykłej rodzinie, bez tych wszystkich wygód, mnóstwa pieniędzy, najnowszych wynalazków czy firmowych ubrań. Był przyzwyczajony do życia w skromnym mieszkaniu, z dala od bogatej części miasta. Dlatego teraz nie zachowywał się jak oni, pomimo tego, że musiał się wśród nich obracać. Dlatego właśnie on wolał siedzieć w papierkowej robocie. Przynajmniej nie musiał znosić towarzystwa dzieciaków rozpuszczonych przez rodziców. Oczywiście był dla nich miły, a jakże! Nie potrafił rzucać im krzywych spojrzeń, obgadywać za plecami i jawnie pokazywać co o nich sądzi, o nie. Inaczej został wychowany. Jednak nie powstrzymywało go to od trzymania się od nich z daleka i przeklinania ich w myślach. A przecież mógł być jak oni, gdyby tylko chciał. Przecież był przystojny - podobno -, miał też pieniądze, no i oczywiście drogi, lśniący samochód. Gdyby tylko się zmienił, idealnie wpasowałby się w otoczenie. Problem polegał na tym, że on nie chciał się zmienić. Nie potrafił. Nie złamałby tych wszystkich zasad, które wpajane były mu od dzieciństwa.
    Westchnął mimowolnie, przeczesując palcami swoje, już i tak potargane od wiatru włosy. Czyli jednak nie pomylił adresu. Miał jednak nadzieję, że dziewczyna się nie myli i mężczyzna naprawdę zaraz wróci. Nie pozostało mu więc nic innego, jak wejść do mieszkania, gdy ciemnowłosa mu na to pozwoliła i posłać jej serdeczny uśmiech. Przynajmniej nie będzie musiał stać pod drzwiami i czekać, aż mężczyzna raczy się w końcu pojawić. Oby tylko długo mu ten powrót nie zajął.
    -Jeżeli wiesz, jakie ma plany pan Fitzgerald w sprawie imprezy, którą ma zorganizować w moim klubie to byłbym wdzięczny za informację - powiedział, siadając po chwili wahania na kanapie, by po chwili znów spojrzeć na dziewczynę.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  16. [Witam! Przeczytałam Twoją kartę i domagam się wątku :)]

    OdpowiedzUsuń