niedziela, 8 lipca 2012

TRZY WIELKIE SŁOWA
BARDZO MI PRZYKRO
Ilekroć Frank powracał myślami do tego nieprzyjemnego, deszczowego dnia, chciało mu się śmiać. Miał absurdalne wrażenie, że natura drwiła z niego wtedy, chcąc podkreślić jedynie nieistniejącą patetyczność owego wydarzenia, które całkowicie zaważyło na dalszym życiu najmłodszego spośród rodzeństwa Davisów. Przecież to niemożliwe, tłumaczył sobie wielokrotnie i nieustannie, by wszystko dookoła w owym czasie wiedziało, co ma się zdarzyć jeszcze zanim ktokolwiek z zainteresowanych zaczął przeczuwać nadchodzącą katastrofę. Trzeźwy umysł kazał mu w to ślepo wierzyć, ale coś cały czas miało odmienne zdanie. Frank jednak nie zaprzątał sobie nim dłużej głowy, sprawa przecież była prosta – to, co się stało było jedynie przeszłością, fundamentem, na którym każde z trójki rodzeństwa zbudowało swoją własną drogę ku przyszłości. I zapewne myślałby tak dalej, gdyby nie podniósł dziś koło piętnastej zielonej słuchawki swego hotelowego telefonu.
 - Witaj, Frank.
Dwa słowa wystarczyły, by cały światopogląd mężczyzny legł w gruzach. Te dwa słowa sprawiły, że na chwilę zapomniał o oddychaniu, a jego myśli w szaleńczym tempie zaczęły gnać przed siebie. Tylko tyle potrzeba było, by do Franka wróciło wszystko to, o czym chciał zapomnieć i jeszcze raz zakorzeniło się głęboko w umyśle, przyćmiewając natychmiast wszystko inne. Tylko tyle; dwa słowa.
Zaskoczony sytuacją odsunął od siebie słuchawkę i wbił w nią przerażony wzrok, zupełnie tak, jakby trzymany przez niego przedmiot zamienił się właśnie w małego smoka zionącego ogniem wprost na jego dłoń. W rzeczy samej, palce pomału zaczęły go coraz bardziej palić. Myśląc, że to sen, Frank jeszcze raz przyłożył słuchawkę do ucha, ale słysząc w niej czyiś urywany oddech od razu zmienił taktykę.
- To... pomyłka – powiedział lekko zachrypniętym głosem. O wiele łatwiej było uniknąć konfrontacji i udawać, niż stawić czoło demonom przeszłości. Z takim przekonaniem dziarsko uniósł głowę do góry i uśmiechnął się nieznacznie, cały czas próbując przekonać siebie samego o słuszności tych myśli.
- Nie sądzę – odparła kobieta W jej głosie wyczuć można było nutę irytacji, którą próbowała zagłuszyć nerwowym, urywanym śmiechem. Nie rozładowywał on jednak napięcia, raczej powodował dziwne mrowienie w okolicach brzucha Franka i trach. Odchrząknęła. - Doskonale obydwoje wiemy, że mimo wszystko chcesz mnie wysłuchać. Twoja ciekawość zawsze zwycięża, po co udajesz, że tym razem jest niby inaczej?
- Och, jak ty mnie dobrze znasz, co? - sarknął, przyciskając zieloną słuchawkę coraz mocniej do ucha. Był niemal pewny, że kiedy tylko ją odsunie, na policzku zostanie czerwony, całkiem wyraźny, ślad. - Po co dzwonisz? Jak tym razem chcesz uprzykrzyć mi życie? Może masz zamiar zaprosić mnie na weekend do domu i całkiem przypadkiem znowu spróbować zaciągnąć siłą do jakiegoś popieprzonego zakładu?
- Musimy do tego wracać? - spytała, przez zaciśnięte zęby. - Przecież wiesz, że tak trzeba było zrobić. Gdybyś tam nie trafił, pewnie już dawno nałykałbyś się kolejnych proszków i leżał gdzieś pod drzewem. Przecież żadne z nas tego nie chciało, Frank.
- Daj spokój – mruknął, wywracając oczami. Żałował, że siostra nie może tego w tym momencie dostrzec. - Po prostu powiedz czego chcesz i skończmy tę rozmowę. W porównaniu do ciebie nie mam wieczność na roztrząsanie czegoś, co już dawno zostało przesądzone.
- Chciałam po prostu z tobą porozmawiać. Myślę, że Beth by te...
- Akurat ty nie masz prawa mówić czego by Beth chciała, a czego nie. Ją też, do cholery, chciałaś gdzieś posłać, bo okazała się feministką – warknął, gwałtownie odwracając się w lewo. Teraz Frank wpatrywał się w swoje odbicie. Z każdą chwilą było mu coraz cieplej, złość pomału zaczynała w nim wrzeć. Zmierzwił wolną dłonią włosy i spojrzał prosto w lustro. - Posłuchaj, jesteś ostatnią osobą, która może wypowiadać się na ten temat. A teraz, skoro nie masz mi nic do powiedzenia, sądzę, że najlepiej będzie, jeśli się już pożegnamy. Nie pozdrawiaj swojego cudownego narzeczonego ani ojca, nie przysyłaj mi zaproszenia na ślub, bo i tak je porwę, w ogóle się do mnie nie odzywaj. Do widzenia, Catherine – mruknął, coraz mocniej zaciskając dłoń na słuchawce. Odczekał chwilę, a potem odłożył ją na miejsce i kipiąc wściekłością opadł na fotel, dochodząc do wniosku, że gdyby któreś z nich nauczyło się przepraszać, cała rozmowa mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej.

2 komentarze:

  1. [Notkę przeczytałam i bardzo mi się podoba! Pierwsza na blogu, nieco za krótka, bo przeczytałabym więcej, ale i tak mi się podobało. Czytało się lekko i przyjemnie, więc zapewne kolejne Twoje notki także przeczytam. ;D]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [A bardzo dziękuję, dziękuję.]
      Frank Davies

      Usuń