Wszystko
zaczyna się niepozornie, a rodzina wychodzi na zdjęciu najlepiej. Wszyscy się
ubóstwiają, ale rozmowy czy kłótnie pomiędzy członkami familii są wykańczające.
Osądy i zarzuty od bliskich partnera wiele mogą zdziałać, a potem wszystkie
poszło się jebać w drobny mak! Mimo tego dwójka zakochanych w sobie osób
niespecjalnie dała się omotać radom rodziny, która później dostrzegała swoje
błędy i przychodziła z przeprosinami. Aż dziwne to było, gdy syn widział matkę
wyrażającą skruchę, a córka ujrzała ojca, który łypał wzrokiem jeszcze złowrogo
na swojego zięcia, później uśmiechając się doń wesoło.
Steven
kontynuował rodzinny interes, powodując, że te rozrosło się na ogromną skalę!
Spędzał wiele tygodni na udoskonalaniu przedsiębiorstwa, wyjeżdżał w różne
miejsca i delegacje, oddawał się mozolnym i nieciekawym kursom, by powracać z
każdą chwilą z większym uśmiechem oraz portfelem.
Elizabeth
wieczorami, czasem i nocami, zajmowała się papierzyskami i telefonami. Natomiast
za dnia chodziła z wielką teczką i artykułami piśmienniczymi do niektórych
domostw i słyszała (najczęściej) zachwyty i pozytywne opinie jej klientów
dotyczących pracy kobiety. Za każdym razem, gdy gdzieś szła, widziała kolejne projekty
domów, jakie od razu wypisywała lub – co było jeszcze lepsze – wyrysowywała na
kartce papieru, przenosząc to później na komputer stacjonarny albo laptop.
Syn Stevena Rowana oraz
Lisy Rowan (Elizabeth z domu Callaghan), urodzony dwudziestego trzeciego
czerwca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku w Dublinie. Greg
nie pomieszkał długo w Irlandii, „ciesząc się” brytyjską pogodą, ponieważ
ojciec chłopaka postanowił otworzyć sieć przedsiębiorstwa, gdzie główna siedziba
miała znajdywać się w Nowym Jorku. Elizabeth
było to na rękę – mogła zdobyć większe doświadczenie jako architekt,
projektując domy lub modyfikując przestrzeń wewnętrzną.
Od piątego roku życia,
młodszy Rowan stał się mieszkańcem Nowego Jorku, który zaszczycał swoją
obecnością odpowiednie, elitarne szkoły, które miały go odpowiednio przygotować
do nauki. Trudno było tęsknić za Dublinem, skoro mieszkało się w nim pięć lat,
przy czym nie było możliwości ciągłego wychodzenia poza dom, żeby posiedzieć w
towarzystwie kilku znajomych. Dopiero później zaczęło się to wszystko
nadrabiać.
Gregory
nie mógłby uznać, że jego dzieciństwo jest czymś nader świetnym, by zasługiwało
na wspomnienie, które mogłoby wracać, ilekroć chłopakowi by się zachciało.
Coraz mniej czasu spędzał z rodzicami, którzy oddawali się swojej pracy. Steven
coraz częściej wyjeżdżał, a Lisa coraz więcej dostawała zamówień na projekty
architektoniczne, a jeszcze więcej, gdy postanowiła wdrożyć dekorację wnętrz.
Nie można było ukryć, że na wysokim poziomie żyli Rowanowie, aczkolwiek same
więzi rodzinne wiele na tym ucierpiały.
Ratowały
go jeszcze wyjazdy do rodzinnego miasta, gdzie spotykał się z dziadkami,
wujostwem od obu stron rodziców i z osobami, które poznawał.
Następną jego szkołą przed wstąpieniem do college’u lub
uniwersytetu była szkoła Świętego Judy.
Wtedy także wstąpił w niego diabeł tasmański, powodujący, że Greg coraz śmielej
się zachowywał. Wyjaśnieniem było zaniedbanie przez rodziców, więc to nie jest
jego problemem. Jest młody i może się zabawić, ma pełne prawo do tego, o!
Na
półtora roku przed wstąpieniem do ostatniej klasy, matka Gregory’ego miała
wypadek samochodowy przy czym w trybie natychmiastowym trafiła do szpitala.
Niestety, ale krwotok wewnętrzny swoje zdziałał i nie udało się odratować
kobiety, w wyniku czego Greg stał się pół-sierotą, która jeszcze bardziej
odreagowywała na zabawach.
Steven
za to pracy oddał się od razu, że jego syn był pewien, iż gdyby była możliwość
zawarcia sakramentu małżeńskiego z zawodem, zrobiłby to bez wahania. Coraz
rzadziej był w domu, więc prócz Grega gościli jego znajomi oraz służba w ilości
dwóch osób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz