czwartek, 14 czerwca 2012

więcej o rodzinie


Wszystko zaczyna się niepozornie, a rodzina wychodzi na zdjęciu najlepiej. Wszyscy się ubóstwiają, ale rozmowy czy kłótnie pomiędzy członkami familii są wykańczające. Osądy i zarzuty od bliskich partnera wiele mogą zdziałać, a potem wszystkie poszło się jebać w drobny mak! Mimo tego dwójka zakochanych w sobie osób niespecjalnie dała się omotać radom rodziny, która później dostrzegała swoje błędy i przychodziła z przeprosinami. Aż dziwne to było, gdy syn widział matkę wyrażającą skruchę, a córka ujrzała ojca, który łypał wzrokiem jeszcze złowrogo na swojego zięcia, później uśmiechając się doń wesoło. 

Steven kontynuował rodzinny interes, powodując, że te rozrosło się na ogromną skalę! Spędzał wiele tygodni na udoskonalaniu przedsiębiorstwa, wyjeżdżał w różne miejsca i delegacje, oddawał się mozolnym i nieciekawym kursom, by powracać z każdą chwilą z większym uśmiechem oraz portfelem.

Elizabeth wieczorami, czasem i nocami, zajmowała się papierzyskami i telefonami. Natomiast za dnia chodziła z wielką teczką i artykułami piśmienniczymi do niektórych domostw i słyszała (najczęściej) zachwyty i pozytywne opinie jej klientów dotyczących pracy kobiety. Za każdym razem, gdy gdzieś szła, widziała kolejne projekty domów, jakie od razu wypisywała lub – co było jeszcze lepsze – wyrysowywała na kartce papieru, przenosząc to później na komputer stacjonarny albo laptop. 

Syn Stevena Rowana oraz Lisy Rowan (Elizabeth z domu Callaghan), urodzony dwudziestego trzeciego czerwca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku w Dublinie. Greg nie pomieszkał długo w Irlandii, „ciesząc się” brytyjską pogodą, ponieważ ojciec chłopaka postanowił otworzyć sieć przedsiębiorstwa, gdzie główna siedziba miała znajdywać się w Nowym Jorku. Elizabeth było to na rękę – mogła zdobyć większe doświadczenie jako architekt, projektując domy lub modyfikując przestrzeń wewnętrzną.

Od piątego roku życia, młodszy Rowan stał się mieszkańcem Nowego Jorku, który zaszczycał swoją obecnością odpowiednie, elitarne szkoły, które miały go odpowiednio przygotować do nauki. Trudno było tęsknić za Dublinem, skoro mieszkało się w nim pięć lat, przy czym nie było możliwości ciągłego wychodzenia poza dom, żeby posiedzieć w towarzystwie kilku znajomych. Dopiero później zaczęło się to wszystko nadrabiać.

Gregory nie mógłby uznać, że jego dzieciństwo jest czymś nader świetnym, by zasługiwało na wspomnienie, które mogłoby wracać, ilekroć chłopakowi by się zachciało. Coraz mniej czasu spędzał z rodzicami, którzy oddawali się swojej pracy. Steven coraz częściej wyjeżdżał, a Lisa coraz więcej dostawała zamówień na projekty architektoniczne, a jeszcze więcej, gdy postanowiła wdrożyć dekorację wnętrz. Nie można było ukryć, że na wysokim poziomie żyli Rowanowie, aczkolwiek same więzi rodzinne wiele na tym ucierpiały. 
Ratowały go jeszcze wyjazdy do rodzinnego miasta, gdzie spotykał się z dziadkami, wujostwem od obu stron rodziców i z osobami, które poznawał.

Następną jego szkołą przed wstąpieniem do college’u lub uniwersytetu była szkoła Świętego Judy. Wtedy także wstąpił w niego diabeł tasmański, powodujący, że Greg coraz śmielej się zachowywał. Wyjaśnieniem było zaniedbanie przez rodziców, więc to nie jest jego problemem. Jest młody i może się zabawić, ma pełne prawo do tego, o!

Na półtora roku przed wstąpieniem do ostatniej klasy, matka Gregory’ego miała wypadek samochodowy przy czym w trybie natychmiastowym trafiła do szpitala. Niestety, ale krwotok wewnętrzny swoje zdziałał i nie udało się odratować kobiety, w wyniku czego Greg stał się pół-sierotą, która jeszcze bardziej odreagowywała na zabawach.

Steven za to pracy oddał się od razu, że jego syn był pewien, iż gdyby była możliwość zawarcia sakramentu małżeńskiego z zawodem, zrobiłby to bez wahania. Coraz rzadziej był w domu, więc prócz Grega gościli jego znajomi oraz służba w ilości dwóch osób. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz